Archiwum Polityki

Dwie nierówne połowy

Niemcy pokazali SPD żółtą kartkę, ale dali jej szansę na dogrywkę

Tak dramatycznego wieczoru wyborczego nie było chyba od 1969 r., kiedy to liberałowie przechodząc do koalicji z socjaldemokratami nie tylko odebrali zwycięstwo CDU, ale też otworzyli socjaldemokracie Willy’emu Brandtowi drogę do urzędu kanclerskiego. Tym razem chodziło o to, czy chadecy odbiorą władzę utraconą w 1998 r. po szesnastoletnich rządach Helmuta Kohla, spychając, po zaledwie czterech latach, socjaldemokratów i Zielonych do opozycji.

22 września niemal do północy nie było wiadomo, czy Gerhard Schröder pozostanie kanclerzem Republiki Federalnej, a Joschka Fischer – ministrem spraw zagranicznych. Na jednym kanale CDU/CSU prowadziła przed SPD znacznie i niezmiennie, na drugim – ledwo ledwo, ale również stale. Chadecki kandydat dość szybko ogłosił swe zwycięstwo, na co kanclerz Schröder odpowiadał niezmiennie: „Nie chwali się dnia przed wieczorem. Ten się śmieje, kto się śmieje ostatni...”.

Choć ostatecznie czerwono-zielona koalicja obroniła się, a tandem Schröder/Fischer rozpocznie drugą kadencję, to jednak prawdziwe powody do radości mają jedynie Zieloni Joschki Fischera, ponieważ dowiedli, że nie są dziwolągiem na niemieckiej scenie partyjnej, tolerowanym jedynie jako szlachetna, ale dziwaczna opozycja. Uzyskali 8,6 proc. głosów, najlepszy wynik w krótkich dziejach tej partii.

Z wyników może się cieszyć również SPD (38,5 proc.), mimo że straciła ponad 2 proc. głosów, z tego jakiś ułamek po idiotycznym porównaniu prezydenta Busha z Hitlerem. Wyborcy pokazali socjaldemokratom żółtą kartkę przede wszystkim za wysokie bezrobocie, ale jednak dali szansę na dogrywkę. Poza tym – co istotniejsze – SPD zdobyła w tych wyborach byłą NRD, która nie tylko odwraca się od „mitu Kohla”, ale też od postkomunistycznej PDS – poniosła ona sromotną klęskę.

Polityka 39.2002 (2369) z dnia 28.09.2002; Komentarze; s. 15
Reklama