Ewa Rzeźnik od dziecka sposobiona była do kariery nauczycielskiej. Mama pedagog powtarzała jej zawsze, że nie ma to jak oświata: długie wakacje, prestiż społeczny i pewne pieniądze. Ewa skończyła najpierw liceum plastyczne, a potem Uniwersytet w Lublinie: etatu w szkole podstawowej we Frampolu ciągle nie było. W 1995 r. wyjechała więc do Paryża. Kiedy w marcu 2000 r. zadzwonił telefon, że etat jest, Ewa miała już za sobą wystawę na Salonie Art Vegetal i zaproszenie do prestiżowej Galerii d’Artitude. Właśnie kupuje mieszkanie w XV Dzielnicy, wydaje własnym sumptem katalog i wystawia w pobliskiej Galerie Rochebon, gdzie jej obrazy sprzedają się po kilkaset euro.
Długo nie mogła uwierzyć, że z półlegalnej opiekunki dzieci i starców staje się uznaną i dobrze sprzedawaną artystką. – Na początku myślałam, że ludzie kupują moje obrazy z litości. Potem, że kobiecie w ciąży trzeba pomóc. Ale teraz – to już chyba dla samych obrazów kupują, zwłaszcza po tych cenach? We Francji Rzeźnik (czyt. Reznik) dobrze brzmi – mówią właściciele galerii i radzą jej, żeby wykreśliła z nazwiska z.
Ewa wyszła za Polaka, w TV ogląda polskie programy, za ścianą sąsiad Polak. Jej mama kupuje żołnierskie worki na targu we Frampolu (– Płótno bardzo dobrej jakości i dużo tańsze niż w Paryżu). Ewa w Paryżu naciąga je na blejtram. Mama dzwoni i wspomina o wykopkach: na płótnie Ewy pojawiają się schylone nad ziemniakami kobiety, dzieciaki siedzące na miedzy... Dzięki francuskim mecenasom Ewa może wyjeżdżać z rodziną do Normandii (tam bada kontrast między niebem a wodą) i na południe (gdzie światło daje mocne, nieznane w Polsce, odcienie). – Tutaj jest inny kolor zieleni – mówi – bardziej wilgotny. Polski las jest suchy, sosnowy i zieleń ma chromową.