Archiwum Polityki

Na przedpolu

Im wyższy stos trupów – ponad 300 obywateli Izraela, ponad tysiąc Palestyńczyków – tym wyraźniej widać, że polityka obu stron konfliktu nie jest skuteczna. Izrael nie osiągnął pokoju i bezpieczeństwa, Palestyńczycy nie mają państwa i swobody ruchu nieodzownych do normalnego życia.

T en klincz wymaga pomocy z zewnątrz. Saudyjski książę Abdulla rzucił hasło: pełne uznanie Izraela w świecie arabskim i niepodległość Palestyny. Rada Bezpieczeństwa, przy wstrzymującej się od głosu Syrii, uchwaliła rezolucję wzywającą Izrael i Autonomię Palestyńską do powrotu do stołu rokowań. Dokument – na którego przyjęcie nalegali Amerykanie – potwierdza „wizję regionu, w którym dwa państwa, izraelskie i palestyńskie, koegzystują w bezpiecznych i uznanych granicach”. Unia Europejska chce mediować w koordynacji z Waszyngtonem i Arabami, forsując mglistą ideę księcia Abdulli. Waszyngton ponownie wysyła gen. Zinniego i jeszcze wiceprezydenta Cheney'ego.

Bez Amerykanów się nie obejdzie. Prezydent Bush musi wejść do gry, choć jego ekipa zapamiętała gorzką lekcję, jakiej Lewant udzielił Clintonowi, odbierając mu tytuł do chwały jako akuszerowi trwałego pokoju na Bliskim Wschodzie. Dwa lata temu Arafat odrzucając de facto ofertę premiera Baraka sam wybrał Szarona.

Czas działa podwójnie na niekorzyść pożądanemu rozwojowi wydarzeń. Po pierwsze, Izrael traci resztki wiary w proces pokojowy rozpoczęty przed 10 laty w Oslo. Nastroje są fatalne, przesuwają się wyraźnie na prawo. W ostatnich sondażach już tylko 35 proc. badanych Izraelczyków popiera „Oslo”, 49 proc. – utworzenie państwa palestyńskiego, 40 proc. – oddanie kontroli nad wschodnią Jerozolimą Palestyńczykom, ledwie 24 proc. wierzy w lojalność Arabów żyjących na terytorium Państwa Izrael. Społeczeństwo izraelskie skupia się więc wokół „jastrzębi”, bo obecnie nie widzi dla nich sensownej alternatywy.

Po drugie, świat szykuje się do rozszerzenia amerykańskiej wojny z terroryzmem na kraje „osi zła” na czele z Irakiem. Cokolwiek to znaczy, zwłaszcza strategicznie i militarnie, byłoby skrajną nieodpowiedzialnością atakować Saddama, mając za plecami gorącą wojnę izraelsko-palestyńską.

Polityka 12.2002 (2342) z dnia 23.03.2002; Świat; s. 38
Reklama