Archiwum Polityki

Vanilla Sky

[średnie]

„Vanilla Sky” rozpoczyna się jak typowy, hollywoodzki melodramat z trójkątem miłosnym w roli głównej. Kończy zaś jak futurologiczny traktat z zacięciem metafizycznym. W przeciwieństwie do coraz doskonalszych produktów oferujących dwa, a czasami nawet trzy składniki w jednym opakowaniu, bogactwo elementów nie służy temu filmowi. Do połowy „Vanilla Sky” przypomina wideoklip zmontowany z serialu o rozpustnym życiu zblazowanych singli. Bajecznie bogaty spadkobierca majątku swego ojca (w tej roli wiecznie uśmiechnięty Tom Cruise) traktuje partnerki jak erotyczne zabawki (bodyfuck), aż w końcu zakochuje się w pięknej, ubogiej tancerce z Hiszpanii, marzącej o podboju Nowego Jorku (Penelopa Cruz). Sytuacja się komplikuje, kiedy do akcji wkracza zazdrosna kochanka przystojnego hulaki (Cameron Diaz). Jej szaleńczy pomysł, by zabić siebie i zdradzającego ją partnera nieoczekiwanie przenosi bohaterów w rejony horroru science-fiction. Cruise wychodzi z wypadku samochodowego ze zmasakrowaną twarzą i uszkodzoną pamięcią. Diaz ginie, a wdzięcząca się do tej pory Penelopa Cruz nie bardzo wie, jak się ma zachować. To nie koniec niespodzianek. Kluczową rolę w drugiej części filmu odgrywa pewna instytucja oferująca swoim klientom nieśmiertelność. „Vanilla Sky” jest amerykańską przeróbką hiszpańskiego przeboju „Open your Eyes” Alejandro Amenabara. Zrealizował ją pozbawiony lynchowskiej wyobraźni Cameron Crowe (m.in. „Jerry Maguire”), wyraźnie niepanujący nad skomplikowaną materią psychologiczną filmu. Warto dodać, że w obu Penelopa Cruz zagrała tę samą postać. Jak donosi prasa brukowa informując o jej romansie z Tomem, ona jedna na tym skorzystała.

Polityka 12.2002 (2342) z dnia 23.03.2002; Kultura; s. 44
Reklama