To było wzruszające, gdy pod koniec maja ubiegłego roku bardzo już krucha sylwetka Hrabiny pojawiła się na warszawskim lotnisku. Jak co roku Marion udawała się do Mikołajek na uroczyste wręczenie matur w gimnazjum jej imienia. Mimo swych lat podróżowała sama. Wyszła z hali przylotów powoli, wyprostowana, rozjaśniając się na widok przyjaciół. Po niedawnej operacji bez przerwy bolała ją prawa ręka. Najgorszy jednak był nie tyle ból, ile rozpaczliwe trudności z pisaniem.
Przez całe swoje – jak mawiała – „drugie życie”, które zaczęło się w 1946 r., od wejścia 35-letniej arystokratki z Prus Wschodnich do redakcji hamburskiego tygodnika „Die Zeit”, pisała, bardzo często ołówkiem, stojąc przy osiemnastowiecznym pulpicie. W ten sposób – mówiła – wystrzega się zbędnych słów.
W ostatnich latach doroczne przyjazdy Marion Dönhoff do Mikołajek nie były jedynie sentymentalnym powrotem w utracone strony rodzinne. To były także klarowne i subtelne spojrzenia w przyszłość. Gdy Hrabina już zgodziła się przyjąć patronat nad liceum, to swe obowiązki traktowała poważnie. W czasie uroczystości wygłaszała krótką, wycyzelowaną mowę. Potem zwykle odbywała się przejażdżka po jeziorach, w czasie której statek tradycyjnie zawracał przy promie, którym trzydziestoletnia Marion przeprawiła się w czasie swej pożegnalnej konnej włóczęgi po Mazurach jesienią 1941 r. Dla polskich przyjaciół Marion te przyjazdy były znakiem możliwej i chcianej wspólnoty dwóch spowinowaconych ze sobą narodów, które w niedawnej przeszłości rozdzieliła wzajemna złość, nienawiść i bezmiar cierpienia.
Hrabina Dönhoff przez pół wieku patronowała zbliżeniu, dialogowi i pojednaniu Niemców i Polaków. Znała Polskę sprzed wojny, kiedy to bywała w majątkach Przeździeckich.