Archiwum Polityki

Mogło być gorzej

Wyobrażenie Ziemi jako kuli nie przystaje do naszych codziennych doświadczeń. Nawet patrząc przez okna odrzutowego samolotu nie widać, by horyzont jakoś się zaokrąglał, a z malutkich okienek naddźwiękowego Concorde’a czarne niebo i zwykle zachmurzona ziemia wyglądają tak nierealnie, że nie mogą stanowić argumentu dla naszych zmysłów. Kiedy wskazuję kierunek pod stopami i mówię, że tam byłem, też nie wiem czy to Ameryka, czy Australia, a tymczasem od kilku dni opowiadam z takim gestem o mojej krótkiej wyprawie z filmami do południowej Afryki.

Przez długie lata kraj apartheidu był pariasem dla całej rozwiniętej ludzkości, naruszał bowiem powszechne poczucie przyzwoitości, dzieląc ludność ze względu na kolor skóry i głosząc zasadę osobnych dróg rozwoju. Zasadę tę, bez pytania o zdanie całej reszty, przyjęła i narzuciła rządząca biała mniejszość. Po latach różnych nacisków i sankcji, razem z upadkiem komunizmu nastąpiło załamanie apartheidu, znikła obawa o to, by kraj rządzony przez większość, dotychczas izolowaną od wpływu na jego losy, wpadł w orbitę „imperium zła”. Nastąpiła pokojowa przemiana, której przez tydzień mogłem się przyglądać, bo wydała mi się nie mniej ciekawa niż cudowne parki narodowe, z których największy terytorialnie jest porównywalny z Holandią. Natura południa Afryki jest dla Europejczyka obrazem naszych niespełnionych marzeń, łączy w sobie zalety klimatu w najmilszych częściach naszego kontynentu z przestrzenią, której w Europie nie daje się poszerzyć (i stąd impuls do kolonizacji). Zasiedlenie południa Afryki przez całe rzesze emigrantów z Holandii, Francji i Wielkiej Brytanii nakłada się w ciągu wieków na migracje wewnątrzafrykańskie i w rezultacie powstała społeczność o wyjątkowej proporcji białych, czarnych i tych trzecich, czyli kolorowych, przez których Anglosasi rozumieją przybyszów z Azji.

Polityka 12.2002 (2342) z dnia 23.03.2002; Zanussi; s. 93
Reklama