W kolejnych regionach rodzi się bunt przeciwko Krzysztofowi Filipkowi i Januszowi Maksymiukowi z Samoobrony. Dawni koledzy zarzucają im rozwalanie struktur, nepotyzm, lekceważenie oddanych działaczy. Obrywają w zastępstwie przewodniczącego Leppera.
Roman Giertych zbiera karne za pychę. Ludziom spoza jego pretorii, Młodzieży Wszechpolskiej, trudno przełknąć, że zmarnotrawił potencjał LPR przez zamysł budowy partii wodzowskiej – na wzór Samoobrony czy PiS. Zapomniał, że siłą Ligi była wielonurtowość, udział polityków różnych tradycji – którzy już z LPR odeszli albo zostali wyrzuceni. Sam jest chyba jedynym przypadkiem szefa partii mniej popularnego niż ona sama. Cóż dziwnego, że – gdy w ostatnich wyborach próbował uczynić się jej twarzą – mało nie zepchnął Ligi w polityczny niebyt.
I wreszcie pakt stabilizacyjny. A potem upokorzenie, pamiętne awantury z aneksem i punktem 4a (nakazującym uzgadnianie miedzy sygnatariuszami paktu także poprawek do ustaw) przed prezydenckim orędziem.
– Chyba tylko na nadziei na stanowiska i na wyborach samorządowych organizacja się trzyma – mówi Henryk Ostrowski, były poseł Samoobrony w Lubuskiem, dziś antagonista Leppera i Maksymiuka. – Zrobili z partii firmę handlującą towarem – miejscami w Sejmie, samorządzie, instytucjach. Nie ma towaru – nie ma klientów. Toteż w Lubuskiem szef Samoobrony na wszelki wypadek ogłosił już, że widziałby 30 osób na różnych okołorządowych stanowiskach.
W Lidze nastroje są podobne, ale realizm ogranicza nadzieję. Wsparcie LPR ma dla PiS wartość mniejszą niż sojusz z Andrzejem Lepperem. Niejeden zatem działacz Ligi wstępnie zadeklarował, że do wyborów samorządowych pójdzie pod szyldem Prawa i Sprawiedliwości.