Jagienka Wilczak: – Jak wyjaśnić bierność Białorusinów, ich przyzwolenie na to, co się dzieje w kraju?
Aleksander Milinkiewicz:– Ta bierność wynika z wyniszczenia tożsamości, pamięci narodowej, historii, języka: ducha narodu. Często posługuję się przykładem, że gdyby Polacy nie wiedzieli, kim był Kościuszko, to nie byłoby Solidarności. U nas większość to ludzie sowieccy, ale takich, którzy czują się Białorusinami, znają historię, mają ducha, jest wielu i na nich liczę w wyborach.
Skąd przekonanie, że Białorusini chcą teraz zmian?
Przeprowadziliśmy dziesiątki, a może setki spotkań i wszędzie ludzie o tym mówią. Potwierdzają to również badania socjologiczne. Kiedyś była tu wielka nostalgia po Związku Radzieckim i Łukaszenko to wykorzystał. Teraz ludzie widzą, że przedsiębiorstwa upadają, że nie ma nowych inwestycji, nowych technologii i coraz trudniej sprzedać białoruskie towary. Gospodarce grozi katastrofa. Także mały biznes ma kłopoty: władza z nim zaciekle walczy, bo to ostatnia już wyspa niezależności. Ludzie wyjeżdżają za granicę i widzą, jaka jest różnica między nami a Zachodem. To zmieniło mentalność i świadomość społeczeństwa.
19 marca może się zdarzyć wszystko, wierzę w to, że mamy szansę. Jeżeli pójdziemy do więzienia, to też będzie nasze zwycięstwo.
Hasłem pana kampanii jest wolność, prawda, sprawiedliwość. Czy Białorusini wiedzą, o czym pan mówi?
To nie są moje słowa. Hasło tej kampanii wyszło od ludzi: jeździliśmy po kraju i to były słowa, jakie najczęściej padały. Dla mnie to było dziwne, że nie mówili o niskich pensjach, o braku pieniędzy, a w każdym razie – nie o tym przede wszystkim. Ale o tym, że nie ma wolności i prawdy. U nas protest nie wynika wyłącznie z powodów materialnych, z braku chleba.