Ciekawe, że sygnatariusze nie widzą śmieszności szpagatu, który wykonują, by skleić „szpicla”, którego nie było, z „Psami” Pasikowskiego i żeby wpisać mnie w tradycję peerelowskiej propagandy. Mogli uczciwie przyznać, że ktoś ich wpuścił w maliny, a wybrali poetykę groteski. Nie rower, lecz zegarek. Nie ukradł, lecz widział. I nie na Newskim Prospekcie, lecz na krakowskim Rynku... Ale wyrok jest zdaniem sygnatariuszy słuszny, bo w IV RP z Bronisławem Wildsteinem polemizować nie wolno, a zwłaszcza nie wolno sobie z niego i z lustracyjnych obsesji żartować. Zamiast zmyślać preteksty, trzeba to było od początku z całą otwartością powiedzieć. Niebawem poseł Śpiewak jako znany liberał wniesie pewnie ustawę w tej sprawie i wszystko będzie jasne.
Wbrew temu, co piszą sygnatariusze, nie odmawiam nikomu prawa do wypowiadania się. Natomiast, skoro już wielkie nazwiska zostały użyte, pozwolę sobie przypomnieć, że Giedroyc i Nowak byli bardzo ostrożni oceniając wzloty i upadki Polaków mieszkających w Kraju, w którym ich nie było. I nie dlatego, że jakiś peerelowski pismak im tego zabraniał, ale dlatego, że zdawali sobie sprawę, iż będąc gdzie indziej nie wszystko mogli do końca wiedzieć i zrozumieć, a także, iż będąc bezpieczni (chociaż nie bezczynni!) mogą mieć problem z trafną oceną postępowania tych, którzy ryzykują.
Nawet jednak, jeżeli ten protest szlachetnych sygnatariuszy nie jest całkiem trafny, dobrze się stało, że powstała grupa osób strzegących jakości debaty. Zachęcam do kontynuacji. Na przykład w odniesieniu do prezydenta insynuującego, że lider PO jest niespełna rozumu, wobec szefa PiS, który swoich polemistów ryczałtowo zalicza do układu, czworokąta albo „łżeelity”, czy w odniesieniu do Bronisława Wildsteina, który w tym samym programie zarzucił mi „kolejne kłamstwo”, gdy przypomniałem, że w latach 80.