Budynek szkoły w Wierzbiu – między Tarnowskimi Górami a Częstochową – w nienaruszonym stanie przetrwał dwie wojny. Czerwona cegła, solidna robota. W przyszłym roku szkoła będzie obchodzić stulecie istnienia. Pierwszym jej kierownikiem był Franciszek Ranoszek, ojciec Franka, Gintera, Joachima i Gerarda Karola. Czterej bracia urodzili się w szkolnym budynku, gdzie młody dyrektor mieszkał ze swoją żoną nauczycielką, niemiecką Ślązaczką. Prawdopodobnie na pięterku: tam do tej pory służbowe mieszkanie ma jeden z nauczycieli.
Szkoła w Wierzbiu – 17 uczniów w 2 oddziałach – ma być zlikwidowana. Na razie wszystko jest tak jak przed stu laty. Tyle tylko, że na początku 2006 r. przybyła tablica pamiątkowa: jej umieszczenie wójt gminy Koszęcin Michał Staszyński załatwił w trybie ekspresowym, gdy tylko dowiedział się o historii rodziny Ranoszków. A dowiedział od dr. Józefa Musioła, autora książki „Od Wallenroda do Kordiana. Dramatyczne Ślązaków wybory”, który m.in. odkrył i opisał losy braci Ranoszków.
Ranoszkowie przyszli na świat w typowej śląskiej rodzinie, w której korzenie polskie przeplatały się z niemieckimi. Rodzice, choć różnej narodowości, pochodzili z nieodległych okolic. Ojciec z Moszczenicy, matka – z domu Besuch – z Wierzbia. Trzysta metrów od szkoły stoi rodowy pałacyk familii Besuch, który Ranoszkowie sprzedali w okresie międzywojennym w czasach szalejącej inflacji.
Trzej starsi bracia Franciszka Ranoszka urodzili się jeszcze pod pruskim zaborem. W domu mówiono wyłącznie po polsku. Dziadek późniejszych bohaterów – Jan Ranoszek, średniorolny chłop, sołtys Moszczenicy – wybudował szkołę, zelektryfikował wieś, podciągnął kolej, a wreszcie skutecznie interweniował u niemieckiego biskupa, by odwołać niemieckiego księdza i ustanowić samodzielną parafię z polskim proboszczem.