Pod koniec sierpnia senną letnią giełdę ożywił Stanisław Kurnik, wiceprezes rady nadzorczej Stalproduktu z Bochni, do tej pory drobny akcjonariusz, który ogłosił wezwanie na akcje mające mu dać ponad 12 proc. głosów na walnym zgromadzeniu. Musiał na to wyłożyć 5,4 mln zł! Krakowska prasa ustaliła, że mieszka w peryferyjnej dzielnicy, w budynku spółdzielczym i nie prowadzi tzw. działalności gospodarczej. To kolejna odsłona walki o wyswobodzenie się spod kurateli huty Sendzimira i o władzę nad najlepszą na stalowym rynku i dochodową firmą.
Zakład Przetwórstwa Hutniczego Stalprodukt w Bochni był do początku lat 90. zamiejscowym wydziałem krakowskiej huty. Częściowo usamodzielnił się, gdy z HTS wydzielano spółki-córki: – Początkowo byłem przeciwny wyłączeniu Bochni, bo huta traciła swój najlepszy i najnowocześniejszy wydział przetwórczy – przypomina Mieczysław Gil, były poseł, działacz Solidarności, dzisiaj rzecznik prasowy HTS. Stalprodukt zajmuje się produkcją wyrobów o wysokim stopniu przetworzenia, których generalnie brakuje w naszej metalurgii. Jest jedynym w kraju producentem blach elektrotechnicznych dla przemysłu energetycznego i rdzeni transformatorowych. Specjalizuje się też w produkcji barier autostradowych: – Stalprodukt odniósł rynkowy sukces w kraju i za granicą – przyznaje Gil. – Nie wiem, czy pozostając w strukturze huty też tak dobrze by sobie poradził.
Z Sendzimira wydzielono ponad 20 spółek, w których huta-matka ma różnej wielkości udziały. Te przekształcenia okazały się jednak w większości chybione. Chwalono się olbrzymią redukcją zatrudnienia (dziś w hucie pracuje ok. 9 tys. osób, na początku lat 90. było ponad 20 tys.), ale 7,2 tys. ludzi pracuje w wydzielonych spółkach, które w 80 proc.