Archiwum Polityki

Czerwony Ken

Londyńczycy zdecydowali się na odważny eksperyment: na swego mera wybrali ultralewicowego Kena Livingstone’a, sympatyka trockizmu. Z góry wiadomo było, że będzie o nim głośno. I jest.

Nie jest nowicjuszem w zarządzaniu miastem. Ten 57-letni londyńczyk, absolwent wyższej szkoły nauczycielskiej, posiadający tytuł doktora fizyki, przez ponad 15 lat zasiadał w Radzie Wielkiego Londynu, w latach 80. był jej przewodniczącym. Rozwiązała ją Margaret Thatcher, która uważała, że jeśli zarząd nad służbami publicznymi przekaże radom dzielnicowym, dokona znacznych oszczędności. Jednocześnie była to dobra okazja do pozbycia się politycznych przeciwników, gdyż za czasów żelaznej damy Rada była bastionem skrajnej lewicy.

Oddanie zarządzania Londynem w ręce wybieralnego mera i miejskiego parlamentu, czyli Zgromadzenia Wielkiego Londynu, było jednym z punktów manifestu wyborczego Partii Pracy, która uważała, że dzielnicowe rozdrobnienie hamuje poprawę sytuacji w służbach publicznych i rozwoju miasta. Tony Blair nie przewidział jednak, że o stanowisko będzie ubiegał się właśnie Ken Livingstone. Uczyniono wszystko, by nie otrzymał wewnątrzpartyjnej nominacji. W rezultacie wystartował jako kandydat niezależny. Wygrał, uzyskując 57 proc. głosów.

Na półmetku

Dwa lata rządów Livingstone’a nie da się jednoznacznie ocenić. Rozpoczął swoje urzędowanie od wytoczenia bezprecedensowej walki... gołębiom z placu Trafalgar. Powołując się na zagrożenie dla zdrowia, nakazał usunięcie sprzedawców karmy dla ptaków. Sprzedawcy z placu zniknęli, ale nie gołębie, które tak jak dawniej, choć może mniej przeżarte, latają wokół kolumny Nelsona. Inne osiągnięcia Livingstone’a są równie wątpliwe. Jeździ więcej autobusów i podróż nimi jest szybsza, ponieważ na wielu ulicach wprowadzono wydzielone pasy autobusowe (jazda samochodem osobowym po takim pasie może kosztować 80 funtów), ale londyńczycy nadal niechętnie korzystają z tej formy transportu. Trudno bowiem mówić o jakimkolwiek obowiązującym rozkładzie jazdy.

Polityka 37.2002 (2367) z dnia 14.09.2002; Świat; s. 54
Reklama