W naszej świadomości, a nawet podświadomości społecznej i jednostkowej rozpanoszyło się wiele fatalnych idiotyzmów, które podawane są nam na złotej tacce w formie tak słodkich i oczywistych sentencji, że skłonniśmy w nie spontanicznie i bezkrytycznie uwierzyć, nie zważając ani na ich fałszywość, ani wynikające z dosłownego stosowania konsekwencje. Jednym z takich idiotyzmów, którym wycierają sobie usta moraliści, politycy, nauczyciele i panna Jadzia z bufetu, jest doktrynalne stwierdzenie, iż: „Życie ludzkie jest wartością najwyższą”.
Zacznijmy od jego oczywistej niezgodności z naszymi skądinąd uznawanymi wartościami. Hagiografia katolicka pełna jest świętych, którzy noszą aureolę dlatego, że oddali życie za Kościół, dziewictwo, poszczególne dogmaty wiary, ikony, dopełnienie sakramentów, współczucie dla prześladowanych lub odwrotnie – prześladowanie (czytaj nawracanie) heretyków, imperatyw pouczania grzeszników etc. Ulice miast całej kuli (za to też dawano się zabić) ziemskiej roją się od pomników wystawianych bohaterom, którzy z kolei rzucali się na „ofiarny stos” za niepodległość, ideę wolności w najrozmaitszych odmianach, wzajemnie sprzeczne zasady społeczne, prawo do godziwej pracy, honor czy – jako się rzekło – postęp nauki. Czcimy także tych, którzy dokonywali na sobie aktów najczystszej wody eutanazji, jak choćby Bruno Bettelheim, Ernest Hemingway, Arthur Koestler, Jack London, Aleksander Wat, Jerzy Zawieyski... A nie wspominamy tu o popełniających samobójstwo z innego niż umęczenie niepełnosprawnością powodu, bez których ubogie i często podłe byłyby dzieje!
Otóż wszyscy tu wspomniani – od świętych poprzez herosów po Arystotelesa – udowodnili najdobitniej jak człowiek może, że były dla nich wartości wyższe od własnego nawet życia.