Anna Streżyńska, prezes Urzędu Komunikacji Elektronicznej (UKE), została wybrana niezgodnie z prawem, orzekł Sąd Ochrony Konkurencji i Konsumentów, uchylając wydaną przez nią decyzję o nałożeniu na Telekomunikację Polską (TP) kary 100 mln zł. To pierwsza tak poważna porażka szefowej UKE – bezkompromisowa walka o demonopolizację polskiego rynku telekomunikacyjnego przysporzyła jej sporej popularności. Kilka dni później legalność jej działań zakwestionował Naczelny Sąd Administracyjny. Znów na skutek skargi TP. Skąd wątpliwości co do legalności działań prezes UKE? To efekt pułapki, w którą wpadło PiS przy obsadzie ważnych stanowisk, nie akceptując osób bez „politycznych kwalifikacji”. Zgodnie z tzw. ustawą medialną, prezesa UKE mianuje premier. Wcześniej jednak Krajowa Rada Radiofonii i Telewizji przeprowadza konkurs wyłaniając trzech kandydatów.
Streżyńska była wiceministrem transportu i budownictwa w rządzie Marcinkiewicza, odpowiedzialnym za sektor telekomunikacyjny i uchodziła za oczywistego kandydata na stanowisko prezesa UKE. Urząd to jej dziecko. Sama go tworzyła. Kiedy KRRiT ogłosiła konkurs, Streżyńska pełniła już funkcję p.o. prezesa. Przystąpiła jednak do eliminacji obok ponad dwudziestu innych osób i... odpadła. Nie doszła nawet do etapu rozmów kwalifikacyjnych.
Jest kilka tłumaczących to teorii: ucieranie nosa Marcinkiewiczowi, słaba pozycja posła Antoniego Mężydło, jej promotora w PiS, cichy sabotaż koalicyjnych członków Krajowej Rady. W efekcie KRRiT przedstawiła premierowi trzech kandydatów: Ewę Gołębiowską, byłego członka zarządu Poczty Polskiej, Andrzeja Polaczkiewicza, ekonomistę, i Andrzeja J. Piotrowskiego, eksperta w dziedzinie telekomunikacji (pierwsza dwójka startowała do Sejmu z list SLD). Marcinkiewicz wybrał Streżyńską tłumacząc, że jest najlepsza, a ustawa nie wymaga, by ograniczał się do osób rekomendowanych.