Ponieważ Jacques Chirac ma 75 lat, a główni rywale w wyborach prezydenckich ledwie po pięćdziesiątce, to wszyscy zaczęli rozprawiać o nowym pokoleniu władzy we Francji, a nawet o nowej klasie politycznej. Znany pisarz Guy Sorman przestrzega: – Oczywiście są młodsi, ale przecież i Sarkozy, i jego ministrowie funkcjonują w życiu politycznym od 30 lat. Różnica jest, że tak powiem, fizjologiczna, ale intelektualnie – co za nowość? Tłumaczy: to jak dawniej, ludzie polityki. Ich koncepcja państwa jest tradycyjna. Zanosi się na kontynuację. Sarkozy, zawodowy polityk, nie wierzy, by władzę mógł sprawować kto inny niż zawodowi politycy; na przykład ludzie ze świata nauki czy biznesu.
Wszystkie podstawowe problemy Francji są dobrze poznane od co najmniej 15 lat.
Ilekroć jednak przyszło reformować kodeks pracy, przywileje emerytalne czy ubezpieczenia społeczne – rząd rejterował albo jeszcze podczas rokowań ze związkowcami, albo już po uchwaleniu programu. Zawsze ulegał groźbom demonstracji ulicznych. Nie ma więc szans na zmianę? Owszem, są. Po raz pierwszy bowiem wybrano człowieka z dość określonym programem. Dotychczas w napoleońskiej tradycji francuskiej aprobowano taką metodę: zdobędziemy Pałac Elizejski, a potem się zobaczy. Tym razem jest program liberalizacji gospodarki, program, który kojarzy się z takimi postaciami jak Reagan w USA, Thatcher i Blair w Wielkiej Brytanii.
Sarkozy już zrealizował jeden punkt programu: rząd rzeczywiście liczy tylko 15 ministrów (a bywało i ponad 40), w tym siedem kobiet. Zapowiadane są: wydłużenie okresu składkowego do emerytury w sektorze publicznym, zmniejszenie zadłużenia budżetowego, rewolucja w podatkach – zniesienie podatku od dziedziczenia, zniesienie podatku od gospoś i w ogóle od zatrudnianych w gospodarstwie domowym, wprowadzenie „społecznego VAT”, czyli obniżonego w określonych sektorach gospodarki, odliczanie oprocentowania kredytów mieszkaniowych od podatków, sprzedaż lokatorom 40 tys.