Stambuł, Ankara, Samsun – w Turcji nie ustają masowe marsze i wiece w obronie świeckiej republiki. Morze flag narodowych, jakby państwu groziło śmiertelne niebezpieczeństwo. W światowych mediach konflikt przedstawia się jako starcie dwóch Turcji, dwóch pomysłów na państwo. Z jednej strony politycznej barykady są zwolennicy rządzącej partii premiera Recepa Erdogana, byłego mera Stambułu, z drugiej – obrońcy świeckiego modelu państwa. W Turcji toczy się więc walka o duszę narodu i kształt państwa między religijną prawicą a liberalną lewicą. Jest to obraz kuszący wyrazistością, ale uproszczony.
Partia Erdogana nazywa się Adalet ve Kalkinma Partisi, w skrócie AKP; po polsku – Sprawiedliwość i Rozwój. Działa od 2001 r. Powstała z frakcji reformistów skupionych w Partii Dobrobytu, która krótko rządziła Turcją w 1996 r., a została zdelegalizowana w 2000 r. pod zarzutem, że podważa świecki charakter państwa.
W mediach często nazywa się partię Erdogana islamistyczną, co sugeruje powiązania z wojującym islamem politycznym. Ale założyciele AKP zadeklarowali, że nie są partią religijną, a tym bardziej fundamentalistami. Od 2005 r. partia ma status obserwatora w Europejskiej Partii Ludowej. Wielu wierzy, że AKP będzie muzułmańskim odpowiednikiem europejskich partii chrześcijańsko-demokratycznych, tak zasłużonych w powojennej odbudowie Europy. AKP ma w godle świecącą żarówkę – symbol oświecenia umysłów.
– W mediach straszą, że AKP próbuje wprowadzić w Turcji system taki jak w Iranie – mówi Murat Hark, Turek od lat mieszkający w Polsce – a przecież ta partia rządzi już cztery lata i jak dotąd nie wprowadziła szariatu. A rządzi nawet lepiej niż lewica, bo postawiła na nogi gospodarkę i ograniczyła korupcję.