Audrey Tautou jest tak samo urocza jak w „Amelii”, a film jest średni. Wydaje się, że realizatorzy chcieli zdyskontować sukces tamtego filmu i aktorki, która w krótkim czasie stała się idolem nie tylko francuskiej kultury masowej. Tutaj filigranowa Tautou też gra wrażliwą, dobrą dziewczynę, w przeciwieństwie jednak do „Amelii”, gdzie uszczęśliwiała innych, usiłuje sama znaleźć szczęście. Rozpaczliwie szuka sensu życia i mężczyzny, który to potwierdzi, a wrażenia zapisuje w dzienniku, niczym francuska Bridget Jones. Niestety, próżno szukać w tych zapiskach naprawdę interesujących stronic. Grana przez Tautou modelka Michele (w przyszłości, jak sama mówi, top-modelka) ma dwadzieścia lat, rozstała się w dramatycznych okolicznościach ze swym chłopcem, ale natychmiast wpada w ramiona następnego. Jednocześnie Michele próbuje dodać życiu duchowości, więc poszukuje odpowiadającej jej religii, z czym ma pewne kłopoty, więc zmienia parokrotnie wyznanie, do każdego podchodząc z takim samym entuzjazmem. Chwilami wydaje się to śmieszne (i jest śmieszne), ale po kolejnej przemianie naszej bohaterki zaczynamy nabierać podejrzenia, że śliczniutka Michele jest po prostu niesamowicie wprost głupiutka, a jej rozterki uczuciowe mają w sobie tyle dramatyzmu co życie wewnętrzne pięknego motyla. Tylko na Audrey Tautou patrzy się z przyjemnością. (zp)
[dobre]
[średnie]
[złe]