Archiwum Polityki

No to co

Był kiedyś w obiegu żarcik: facet wtaszczył na czwarte piętro hipopotama. Wsadził bydlątko do wanny, wydzwonił kolegę, pokazał mu to cudo.
– Zwariowałeś? – popukał się w głowę kolega.
– Czekaj, zaraz ci to wyjaśnię. Jutro mam urodziny. Odwiedzą mnie znajomi. Któryś z nich wejdzie do łazienki i zaraz wypadnie z wrzaskiem: – Tam jest hipopotam! A ja wtedy wzruszę ramionami: No to co?

Recenzenci piszą (ich opinie potwierdzają prości widzowie), że najśmieszniejszym przedstawieniem granym w Warszawie są „Biesy”. Dzięki trafnemu przestawieniu akcentów i śmiałej interpretacji aktorskiej komediopisarz Dostojewski skasował farsopisarzy i kabarecistów. Oczywiście są tacy, którzy dowodzą, że tak nie można, że to skandal i granda. Ja się nie denerwuję. Wzruszam ramionami i powtarzam za bohaterem żartu: No to co? Pewnie na tym eksperymencie się nie skończy. „Zbrodnia i kara” też śmieszny kawałek. Wystarczy odponurzyć studenta Raskolnikowa, dodać taniec z siekierką – zabawa gwarantowana. Nowe odczytywanie omszałych lektur gorszy tradycjonalistów. Nie podoba się im na przykład finał „Kordiana”. Wystawionego przez odległy od dworca kolejowego stołeczny teatr. W finale telefonuje Słowacki, gratulując artystom sukcesu. No to co? Może miał wymamrotać: Pomyłka! Albo jęknąć: Rany Julek!

Wolę szczerość od obłudy. Znana sytuacja: idzie drogą chłopina i wzdycha:
– Ach, jak mnie cisną buty...
– Przecież pan jest bosy.
– Właśnie dlatego, proszę pana.

Obłuda współczesna nie przypomina tej z Moliera – chałupniczej i świętoszkowatej. Czuje się bezpiecznie. Raz – że zadomowiona. Dwa – żaden fizjonomista jej nie wytropi: nie ma twarzy.

Polityka 19.2002 (2349) z dnia 11.05.2002; Groński; s. 94
Reklama