Archiwum Polityki

Takich dwóch jak was trzech nie ma ani jednego

Słowa więzną mi w gardle, a palce sztywnieją, gdy uderzam w klawisze. Wszystko to na skutek konkursu na mistrzów mowy polskiej, w którym wziąłem udział i niespodziewanie zyskałem nominację na moim rodzinnym Mazowszu. Teraz cokolwiek powiem czy napiszę, podlega szczególnie surowej ocenie, więc przy każdym sformułowaniu odczuwam wątpliwości. Nigdy wcześniej przed rzeczonym mianowaniem nie przyszłoby mi do głowy zastanowić się nad powszechnie używanym słowem. Teraz czuję brzemię odpowiedzialności i lęk, żeby nie skompromitować nie tylko siebie, ale przede wszystkim jurorów, wśród których znalazł się profesor Jerzy Bralczyk, autorytet nader popularny, a do tego znajomy. (Wstyd wobec nieznajomych jest na ogół lżejszy do zniesienia).

Zdarzyło mi się w życiu wydać kilka książek i do dzisiaj piecze mnie recenzja zamieszczona bodajże w „Przekroju”, gdzie ktoś wytknął różne łamańce językowe pochodzące z moich felietonów. Krytyka, choć surowa, była słuszna. Nie mogę podważyć przytoczonych przykładów i pozostaje mi tylko obiecywać poprawę, co podobnie jak przy spowiedzi nie gwarantuje sukcesu. Obiecując, wiem przecież, że jeszcze nieraz zawiodę.

Zastanawia mnie, czy troska o język jest wyrazem pięknoduchostwa, czyli taką wartością niekonieczną, ozdobą, nad którą można się pochylić, kiedy załatwimy podstawową sprawę, jaką jest porozumiewanie się. Podobnie wielu ludzi myśli o kulturze jako wdzięcznym dodatku możliwym do spełnienia po zaspokojeniu podstawowych życiowych potrzeb. Błąd tego rozumowania tkwi w nieprawdziwym rozdziale praktyki i estetyki. Język służy praktycznemu porozumiewaniu. Ludzie, którzy posługują się nim nieudolnie, tracą, podobnie jak ludzie, którzy źle prowadzą samochód – ci także często nie dojeżdżają na czas do celu.

Polityka 19.2002 (2349) z dnia 11.05.2002; Zanussi; s. 97
Reklama