Od czasu afery „czarnych kont” Helmuta Kohla przez trzy lata chadecja była w potrzasku. Nowej przewodniczącej partii Angeli Merkel, pochodzącej z byłej NRD, i nowemu zarządowi nie udawało się tchnąć w CDU wigoru. Gdy jednak w połowie stycznia rolą lokomotywy wyborczej chadecy obarczyli konserwatywnego premiera Bawarii Edmunda Stoibera z CSU, karta się odwróciła.
Stoiber jest populistą, ale kto nim dziś nie jest. W 2000 r. wystąpił w obronie Jörga Haidera, pogardliwie wypowiadał się o społeczeństwie „wymieszanym rasowo”, popierał twarde żądania wypędzonych wobec Czech i Polski i wreszcie – wiedząc, że nie ma w Niemczech zbyt dużej sympatii do rozszerzenia Unii Europejskiej na wschód – nie tylko domagał się referendum w tej sprawie, ale także krytykował Unię za „finansowe wyzyskiwanie Niemiec”.
Czy jednak Stoiber wygra we wrześniu z Gerhardem Schröderem, wcale nie jest pewne. Kanclerz w rozmowach prywatnych twierdzi, że paradoksalnie to właśnie Angela Merkel byłaby dla niego trudniejszym przeciwnikiem, mogłaby przyciągnąć głosy solidaryzujących się z nią kobiet i Niemców z byłej NRD, poza tym oboje znajdują się w centrum politycznego spektrum, podczas gdy Stoibera łatwiej jest „otamować” jako polityka prawicowego, który nie ma większego wzięcia na protestanckiej północy Niemiec. Sześćdziesięcioletni Stoiber ma ponadto jeszcze kilka słabych punktów. Tak na dobrą sprawę nigdy nie musiał walczyć z trudnym przeciwnikiem. W Bawarii CDU rządzi od niepamiętnych czasów, kampanie wyborcze wygrywa spacerkiem odwołując się do efektownych sukcesów w Bawarii. To niegdyś zacofane „wolne państwo” ma dziś najnowocześniejsze technologie i najlepsze szkolnictwo oparte na tradycyjnym modelu elitarnym.