Za poprzedniego reżimu MSZ utrzymywał na etacie urzędnika, który wiedział wszystko o wszystkich obywatelach PRL z organizacji międzynarodowych. Prześliźnięcie się w świat poza „nomenklaturą”, czyli partyjnym systemem doboru i kontroli kadr, było nie do pomyślenia.
Kandydatom lub już delegowanym pracownikom przedstawiano niekiedy propozycje lub warunki – łatwo sobie wyobrazić jakie i czego dotyczące. Dzisiejsze procesy lustracyjne dowodzą, że nie zawsze je przyjmowali.To zresztą nie było szczególną właściwością PRL. Wszystkie państwa tak robiły i robią.
Pierwszy minister spraw zagranicznych nowego porządku prof. Krzysztof Skubiszewski zlikwidował jednoosobowe stanowisko cerbera przy furtce do – co tu ukrywać – dużo lepszego wtedy życia. Dziś wiodą tam różne drogi, także indywidualne, dlatego trudno znaleźć źródło kompletnych informacji na temat naszego stanu posiadania.
W Sekretariacie NZ, co oznacza Nowy Jork, lecz także miasta porozrzucane po całym świecie, pracuje 49 Polaków (plus ambasador Eugeniusz Wyzner, który również pracuje w strukturach ONZ) i na więcej, przy naszej składce członkowskiej, nie ma co liczyć.
Sekretariat NZ zatrudnia 14 874 osoby, z czego 2445 to sprawiedliwa reprezentacja geograficzna, a reszta – uznaniowa reprezentacja merytoryczna, która pochodzi z nominacji lub z wyboru. O pierwszej puli, geograficznej, decyduje mechanizm uwzględniający trzy czynniki: czysty fakt członkostwa, liczbę ludności kraju oraz wysokość składki.
Kiedyś dochodził jeszcze czynnik zimnowojenny: Zachodowi – tyle, Blokowi Wschodniemu – trochę mniej, ale więcej niż mu się należało, bo powiększono go sztucznie o Ukrainę i Białoruś, które należały do ONZ jak gdyby podwójnie (również w ramach ZSRR).