Archiwum Polityki

Sanatorium pod Erosem

Kuracja towarzysko-matrymonialna rozpoczyna się w uzdrowisku o piątej po południu. O tej porze lampy kwarcowe gasną, pustoszeją miedziane lecznicze wanny. Na fajfie w restauracji przy deptaku pan w garniturze naśladuje Połomskiego. Aksamitny głos wokalisty rozbudza uśpione zmysły. Woda Zubera, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, zamienia się w czerwone wino. Parkiet zapełnia się tańczącymi.

Przy stoliku w kącie restauracji w Starym Domu Zdrojowym pani Jadzia, lat 64, opowiada swoją historię. Do Krynicy przyjechała z Białostockiego, by walczyć z podwyższonym cukrem we krwi i sporą nadwagą. Pani Jadzia jest wdową i bywalczynią sanatoriów. Doskonale orientuje się w topografii polskich kurortów, wie, gdzie warto jechać, które uzdrowiska z zasady należy omijać. Omijać należy na przykład Nałęczów, bo tam pojawiają się głównie zawałowcy. Na wiosnę warto odwiedzić Kołobrzeg, zima najlepiej smakuje w Krynicy. Właśnie zimą, nie wiedzieć czemu, w perle polskich uzdrowisk zjawia się wielu interesujących panów.

Choć – zauważa ze smutkiem kuracjuszka – niezależnie od pory roku panowie w sanatoriach to towar mocno deficytowy.

Futra, śledzik i górnicy

W Krynicy pani Jadzia, emerytowana kasjerka, jest po raz ósmy. Pierwszy raz zawitała do malowniczego kurortu w epoce średniego Gierka. Tamte czasy wspomina z rozrzewnieniem. Sanatoria pękały w szwach. Po głównym deptaku spacerowały panie w płaszczach z lisa i panowie w płaszczach z wełny (przed wojną, czego pani Jadzia nie może pamiętać, jakości ubioru spacerowiczów na krynickim deptaku pilnowała straż miejska). Za najlepszych czasów Gierka i pani Jadzi w pijalni do wód leczniczych Zuber i Mieczysław ustawiały się kolejki. Na fajfach w Hawanie podawano śledzika po japońsku z wódeczką. Pani Jadzia, młodsza i szczuplejsza niż dziś, zdzierała w lokalu obcasy. W towarzystwie górników, hutników i wojskowych na rekonwalescencji.

– Już wtedy trzeba było się starać o ich względy – zaznacza pani Jadzia. – Konkurencja była spora.

Polityka 11.2002 (2341) z dnia 16.03.2002; Na własne oczy; s. 100
Reklama