Król Salomon funkcjonuje jako symbol mądrości, a tymczasem słynny sąd salomonowy jest przede wszystkim świadectwem podstępnego sprytu, który może być w służbie mądrości, ale może też odgrywać bardziej poślednią rolę. Dwie kobiety walczące o prawa do dziecka walczyły o jakieś dobro i ta, która kochała naprawdę, jak matka, nie zgodziła się, by dziecko przeciąć na pół. Dla drugiej natomiast było to możliwe rozwiązanie, bo to, czego sama mieć nie mogła, nie miało już żadnej wartości. Pomyślałem o salomonowym sądzie udając się do Wenecji w misji przypominającej sprawę owej matki, która chciała udowodnić, że dziecko jej się prawowicie należy. W roli dziecka wystąpił film Agnieszki Holland, a o prawo do rodzicielstwa ubiega się trzech producentów. Należy więc być obecnym po to, by przed obliczem prasy, która będzie tutaj sędzią-Salomonem, udowodnić, że to nasz polski udział zadecydował o tym, że projekt stanął na nogach. Niedawne kontrowersje wobec dzieła Romka Polańskiego uświadomiły mi, że polska prasa, występując w roli króla Salomona, przyznaje prawa temu, kto się o nie mniej upomina. „Pianista” został nakręcony z udziałem wielu Polaków, opowiada o polskim losie, powstał w Polsce, a jednak – kiedy zwyciężył w Cannes – polscy dziennikarze podkreślali, że to dzieło nie jest wcale polskie i nie wolno się nam podszywać pod ojcostwo czy macierzyństwo wobec dziecka, które wprawdzie inni chwalą, ale my odważnie ujawniamy nasze rozczarowanie, bo Polański nie spełnił wszystkich oczekiwań. Spodziewam się, że podobny mechanizm będzie dotyczyć dzieła Agnieszki Holland, dlatego jestem w Wenecji i w razie jakiegoś sądu Salomona będę wołał jak prawdziwa matka: wolę stracić prawa rodzicielskie, byle tylko dziecko było żywe.
Staram się na tych łamach unikać wszelkich tematów związanych bezpośrednio z moim prawdziwym zawodem, pozostawię więc film w Wenecji, a podzielę się przemyśleniami nad czymś, co jest tajemniczym elementem losu tego miasta.