Nasi żołnierze rozminowywali teren wokół tutejszego lotniska, minowany przez ponad 20 lat przez wojsko radzieckie, mudżahedinów Sojuszu Północnego i jeszcze dominowany przez talibów – mówi major Marek Niewiadomski z dowództwa kontyngentu. Poza tym czas na misji biegnie leniwie – między posiłkami, pracą, siłownią i spotkaniami kółka modelarskiego.
Większość z żołnierzy podczas półrocznej misji ani razu nie opuściła wojskowego kompleksu, odgrodzonego od świata kilkumetrowym murem i stanowiskami karabinów maszynowych. – Nie czuliśmy zagrożenia, ale gorzej znosiliśmy rozłąkę z rodziną i tak zwany syndrom bazy, sześć miesięcy z tymi samymi ludźmi na terenie ograniczonym zasiekami, pół godziny spaceru od bramy do bramy – mówi jeden z polskich saperów. Czasami można nawet poczuć się tu prawie jak w domu. Na przykład kiedy afgańska telewizja nadaje pamiętny serial „Czarne chmury” tłumaczony na język pasztu.
O tym, że za zasiekami i wieżyczkami strażniczymi leży kraj ogarnięty wojną, boleśnie przypominają zapowiadane przez radiowęzeł pogrzeby żołnierzy sił międzynarodowych, zabitych w regularnych walkach z talibami lub atakach na koalicyjne konwoje. – To smutne momenty, w których człowiek siada i myśli, po co się tu pchał i komu właściwie potrzebna ta misja – mówi jeden z polskich oficerów. Niedawno ponad 20 tys. stacjonujących w Bagram żołnierzy międzynarodowych sił stabilizacyjnych żegnało jadącą na odkrytej półciężarówce trumnę przykrytą amerykańską flagą, dzień później – koreańską.
Dotychczasowe polskie kontyngenty liczyły maksymalnie 150 żołnierzy. Należały do najmniejszych oddziałów międzynarodowych, wspierających amerykańską operację Trwała Wolność (Enduring Freedom).