Uhonorowane wieloma Cezarami, w tym za najlepszy film, „W rytmie serca” Jacquesa Audiarda to wytrawny, lecz nietypowy dramat psychologiczny z kryminalnym zacięciem. Wschodząca gwiazda francuskiego kina Romain Duris („Smak życia”, „Exils”) gra tu ambitnego, wrażliwego handlarza nieruchomości, próbującego w paryskim półświatku twardo walczyć o swoje. Szemrane interesy z frustratami, straceńcami oraz mafią wystawiają jego idealizm na ciężką próbę, a trudna relacja z wymagającym opieki ojcem-tyranem (Niels Arestrup) pogłębia w nim tylko chęć ucieczki do wymarzonego lepszego świata. Okazją do radykalnej zmiany staje się przypadkowe spotkanie z pianistą, byłym nauczycielem i menedżerem jego zmarłej matki, który nieoczekiwanie proponuje mu przesłuchanie w filharmonii. Pomimo mocno naciąganej fabuły (trudno uwierzyć, by w wymachującym kijem bejsbolowym bezwzględnym biznesmenie obudziła się nagle dusza artysty) w filmie jakoś nie czuje się fałszu. Spora w tym zasługa starannej reżyserskiej roboty Audiarda, który skupił uwagę na emocjonalnej metamorfozie bohatera, a ponadto umiejętnie dostosował realia amerykańskiego pierwowzoru do francuskiej rzeczywistości (film stanowi remake kultowego kryminału „Fingers” Jamesa Tobacka sprzed prawie 30 lat z Harveyem Keitelem w roli głównej). Sukces filmu Audiarda nie byłby jednak pełny i przekonywający, gdyby nie perfekcyjna gra samego Durisa, który z oddaniem, nie popadając w skrajności, zbudował intrygujący portret delikatnego, idącego za głosem serca człowieka.