Archiwum Polityki

Motel Lambert

Pisał Władysław Orkan:

„Już nie wróci, nie wróci
Młodości mojej burza –
Czas się przede mną króci,
A za mną się wydłuża”.

Ostry kicz! I co za burza, skąd ta burza? Ale wieszcz Zygmunt Krasiński w jeszcze bardziej podniosłe uderza tony:

„O, czas jest straszny – o, czas jest przeklęty,
O, czas sam z siebie jest już nieszczęśliwy!”.

Najprościej, choć też nie darował sobie wysokich budowli, ujął to może Zbigniew Morsztyn:

„Zegar wybija na wysokiej wieży.
A czas niewrotny jak bieży, tak bieży...”.

Co gorsza, nie tylko bieży, ale z latami coraz bardziej przyspiesza. Przypomina się dość ponury żarcik Krzysztofa Teodora Toeplitza, że kiedyś olimpiady były co sześć lat, a teraz są już co parę miesięcy. Rocznice się rozpaczliwie szybko starzeją. Nagle zdałem sobie sprawę, że mija dwadzieścia lat od tragicznego wypadku Wacka Kisielewskiego, dziesięć od śmierci Krzysztofa Kieślowskiego, tyleż od odejścia Tadzia Brudzyńskiego. Wierzyć się nie chce, toż przed chwilą jeszcze współtworzyli oni polski Paryż. Kieślowski rezydował niedaleko Łuku Triumfalnego, Wacek zatrzymywał się zawsze na lewym brzegu Sekwany, pracownia Tadzia mieściła się w dwudziestej dzielnicy. Kieślowskiego pamiętam poważnego zawsze, w czym sekundował mu Piesiewicz i tylko Zbyszek Preisner poważał się zakłócać intelektualny nastrój niespodziewanymi dowcipami. Z Wackiem Kisielewskim wręcz odwrotnie. Dni wypełnione były nieustanną, sztubacką niekiedy, błazenadą. U Tadzia Brudzyńskiego, jak na cyganerię przystało, wino lało się o każdej porze dnia i nocy do upapranych w farbie szklanek, a na antresoli pochrapywali najczęściej koledzy artyści najbardziej nieprawdopodobnych narodowości.

Polityka 12.2006 (2547) z dnia 25.03.2006; Stomma; s. 105
Reklama