Rachmistrze bezdomności sprawdzali noclegownie, schroniska, szpitale, więzienia oraz różne miejsca niemieszkalne – altany na działkach, garaże, szopy, zsypy, węzły ciepłownicze, piwnice, klatki schodowe, okolice dworców, wagony na bocznicach kolejowych, pustostany, domy do rozbiórki, a nawet meliny. Obywatele mogli informować o miejscach pobytu bezdomnych przez bezpłatną infolinię. Liczeniu sprzyjał mróz i postawa samych bezdomnych, którzy meldowali pracownikom socjalnym, gdzie ich szukać wieczorem.
Doliczono się 2144 bezdomnych, z tego: w schroniskach – 1038 osób, w miejscach niemieszkalnych – 957, w szpitalach i zakładach opieki zdrowotnej – 39, w placówkach penitencjarnych – 99, w izbach wytrzeźwień – 11.
Schronisko da się lubić
Przy okazji liczenia przeprowadzono ankiety. – Coraz bardziej szanuję bezdomnych, którzy pozostają poza schroniskami, oczywiście, nie tych, którzy piją w pustostanach, ale tych, którzy próbują radzić sobie bez nas – mówi Mirosława Jezior, zastępca dyrektora Miejskiego Ośrodka Pomocy Społecznej w Gdyni. Ma powody, by szanować ludzi z altanek. Są bardzo biedni, ale w sensie społecznym bardziej przystosowani do życia niż lwia część gości placówek opiekuńczych. W Gdyni 67 proc. bezdomnych mężczyzn przebywających poza schroniskami deklaruje, że pracuje (kobiet – 11 proc.), co wśród pensjonariuszy schronisk zdarza się nielicznym. – Mówię: zdrowy chłop, ręce zdrowe, wziąć się do roboty... I wtedy słyszę: przecież nie będę robił na komornika – relacjonuje pracownik socjalny. – Na trzech czwartych z nich ciążą bowiem obowiązki alimentacyjne.
Maria Latańska, pracownik socjalny w schronisku i domu samotnej matki, opowiada, jak o siódmej pielęgniarka robi kobietom pobudkę.