Archiwum Polityki

Monika Sosnowska: Łamię przyjęte normy

Co porabiała pani od czasu otrzymania Paszportu?

Przez ostatnie dwa lata wydarzyło się bardzo dużo, zrealizowałam kilka ważnych dla mnie projektów, m.in. w Serpentyne Gallery w Londynie i De Apple Gallery w Amsterdamie. Nadal dużo pracuję, ale do każdego projektu podchodzę z takim samym poczuciem bezradności jak przy pierwszych próbach i nadal staram się nie unikać ryzyka. Natomiast nieco zmienił się charakter mojej pracy. Ponieważ moje prace to zazwyczaj duże, przestrzenne, drewniane instalacje, często współpracuję z osobami z innych dziedzin twórczych, inżynierami, architektami czy stolarzami. Jest to nowe i bardzo ciekawe doświadczenie, ale też czuję się bardziej odpowiedzialna za to, co robię, i to, co już zrobiłam.

W Białymstoku powtarza pani jeden ze swych dawniejszych projektów.

Niestety, przez ostatnie lata właściwie nie pokazywałam prac w Polsce. Pomyślałam więc, że dobrym uzupełnieniem mojej obecności w kraju będzie powtórzenie pewnej mniej znanej realizacji. Wybrałam pracę pokazywaną w galerii De Apple w Amsterdamie w 2004 r.

W kontakcie z pani pracami widzowie często mają poczucie zaburzonej przestrzeni, perspektywy i proporcji. Czy i tym razem widz otrzyma zastrzyk dezorientującej go iluzji?

W wielu wcześniejszych pracach uwzględniałam estetykę istniejących pomieszczeń. W pracy prezentowanej w Białymstoku nie chciałam robić takich odniesień. I zbudowałam abstrakcyjną formę, która jest jakby pasożytem wdzierającym się w istniejącą przestrzeń i narzucającą swoje prawa. Od kilku lat zajmuję się przestrzenią; staram się zbudować pomieszczenia, które mają wpływać na emocje. Niektóre moje prace przybrały zagmatwane formy, ale kreowanie labiryntów nie było celem samym w sobie. Raczej staram się przedstawić metaforę bezsensownej sytuacji, wykreować iluzję, ale robię to po to, aby pobudzić wyobraźnię do działania.

Polityka 6.2006 (2541) z dnia 11.02.2006; Kultura; s. 57
Reklama