Archiwum Polityki

Taniec z gwizdami

W bajeczce dziewczynka z miną, jakby właśnie napiła się octu siedmiu złodziei, pedantycznie wyrywa skrzydełka złapanym na lep muchom.
– Nie lubisz muszek? – pyta jakiś poczciwiec.
– Za ludźmi też nie przepadam – odpowiada panienka.

Przybyło takich okazów. Co bardziej lękliwi wzdychają do wspomnień z dzieciństwa: od straszenia był strach na wróble, miotła zamiatała bez powoływania się na misję. To, co widzimy – zwykle widzimy to, na co się patrzyć nie chce – przypomina telewizyjny szoł „Taniec z gwiazdami”. W swojskim wydaniu jest to raczej Taniec z gwizdami przerywającymi pląsy. Jaki to taniec? Jan Maria Władysław Rokita, który zamiast wielu funkcji ma dziś tylko wiele imion, powiada, że to Taniec Chocholi. Ciężko z tym się zgodzić: gdzie niemrawość, ospałość ruchów, melancholijny smęt? Nasi tanecznicy diablo są żwawi, mało się nie zadepczą, tak wirują. A jakie pokazują figury! – a to rzecznik praw obywatelskich Kochanowski – jeśli nawet lipa, to nie czarnoleska; to znów członkowie uzdrowionej Rady Radiofonii i Telewizji – jeden od Giertycha, drugi od Leppera z Kwiatkowskim w tle; bądź pasowany na dygnitarza gapcio, który zapomniał, że przed pisem był też partyjny.

Kto mnie wołał, czego chciał?
Ubrałem się w com ta miał

– odzywa się Chochoł w „Weselu”. A czy Wyspiański zaprogramował Chochoła tak, by mógł sobie pozwolić na obywatelskie nieposłuszeństwo?

Nic nie dziwi, niewiele zaskakuje. Chyba jedynie głosy w telefonie, odzywki podczas spotkań ze znajomymi i nieznajomymi:
– Teraz dopiero będziecie mieli używanie! Tematy same pchają się w ręce. Nastały świetne czasy dla satyryków.

Polityka 6.2006 (2541) z dnia 11.02.2006; Groński; s. 107
Reklama