Od kilku lat piszę regularnie listy do mojej chrzestnej córki Gabrieli. Listy są przeznaczone do czytania za jakieś dwadzieścia lat, kiedy to adresatka osiągnie nie tylko dorosłość, ale i dojrzałość. Liczę na to, ponieważ dopiero ludzie dojrzali wykazują zainteresowanie nie tylko sobą, ale i światem, który ich otacza.
Otoczenie przywodzi na myśl przestrzeń, ale może także odnosić się do czasu. Otacza nas przyszłość i przeszłość i moje listy mają za zadanie opowiadać o świecie minionym, o którym ja już, nawet jeśli dożyję, nie opowiem, bo starzy ludzie najczęściej tracą pamięć i zajmują się swoimi dolegliwościami.
Pisząc o czasie minionym natknąłem się niedawno na pojęcie związane z językiem. Mówi się: obrócić na nice, czyli potoczniej przenicować. Nie wiem, czy metaforyczny charakter tego powiedzenia utrzyma się w dwudziestym pierwszym wieku, jestem natomiast przekonany, że znaczenie materialne już zanika. Nikt ze spotkanych młodych ludzi nie rozumiał, kiedy mówiłem o odnoszeniu garnituru, sukienki czy jesionki w celu przenicowania. Czynność ta po prostu zanikła, ubrania tyle potaniały (albo społeczeństwo stało się zamożniejsze) i chyba już nikt w Polsce nie zadaje sobie trudu, by popruć zniszczone ubranie i zeszyć je od nowa odwracając strony w taki sposób, by zużyta znalazła się pod spodem a niezużyta na wierzchu. Przenicowane wygląda niemalże jak nowe i może jeszcze długo służyć właścicielowi. Językowi natomiast służy jako metafora. Obrócić na nice, czyli radykalnie coś odmienić (albo postawić na głowie). Nie wiem, czy historia to potwierdza, ale z powierzchownej obserwacji wyciągam wniosek, że często po pokoleniach, które wszystko próbowały odmienić, przychodzą następne, które chętniej chciałyby wszystko zachować po staremu. Nie wiem, jakie będzie pokolenie mojej adresatki Gabrieli.