Archiwum Polityki

Kto straszy w kancelarii

Wciągu ośmiu dni spędzonych w kancelarii premiera cztery pielęgniarki na własnej skórze przekonały się, że sytuacja w tej placówce jest może nawet gorsza niż w służbie zdrowia. W zasadzie przypomina ona schyłkowy PRL – nie działają telefony, są przerwy w dostawach prądu, brakuje środków higieny, majtek, telewizora, a nocą wszędzie kręcą się podejrzane typy nasłane przez nie wiadomo kogo. Na dodatek przez osiem dni nie było możliwości porozmawiania z kierownikiem tego bałaganu, który twierdził, że będzie z pielęgniarkami rozmawiał dopiero, jak wyjdą z jego kancelarii, podczas gdy one upierały się, że lepiej porozmawiać, dopóki jeszcze są, gdyż chciałyby przy tej rozmowie być.

Nie ma wątpliwości, że po wyjściu pielęgniarek rozmowy byłyby dla premiera znacznie łatwiejsze i na pewno stałyby na wyższym poziomie, zwłaszcza że jedynym partnerem w dyskusji byłaby posłanka Szczypińska. Ponieważ jednak uparte pielęgniarki nie chciały pójść premierowi na rękę, on sam musiał ustąpić. Pierwszym zwiastunem ocieplenia było przekazanie pielęgniarkom jednej podpaski, zdobytej z trudem nie wiadomo gdzie. Przyjęcie tego nieoczekiwanego prezentu przełamało lody. Pojawiły się następne podpaski, w końcu pojawił się także sam premier i zaproponował rozmowę przy kawie. I słusznie.

W wyniku rozmowy pielęgniarki zasadniczo zmieniły swoje stanowisko i ze stanowiska w kancelarii przeniosły się na stanowisko w namiocie w Alejach Ujazdowskich. Premier pozostał na razie na swoim stanowisku i nic nie zapowiada, że je zmieni.

Jedno jest pewne – obecny konflikt pokazał pielęgniarkom, a także społeczeństwu, w jak trudnych warunkach pracuje rząd i jego szef. Padł mit o tym, że władza dysponuje luksusami.

Polityka 27.2007 (2611) z dnia 07.07.2007; Fusy plusy i minusy; s. 90
Reklama