Archiwum Polityki

Biała Masajka

Biała Masajka” wygląda jak osobliwa wersja „Pożegnania z Afryką” – głośnego, romantycznego melodramatu rozgrywającego się w egzotycznej scenerii kenijskich sawann. Film Niemki Herminy Huntgeburth także dzieje się w sercu podzwrotnikowej Afryki, wśród plemion Kikutów, Kawirando, Masajów i Somalijczyków, i również mówi o wielkim, niszczącym uczuciu, które radykalnie zmienia życie bohaterki, przyszłej pisarki. Tyle że nie chodzi tu o szaloną miłość europejskiej pary, tylko o związek mieszany między młodą Szwajcarką, spędzającą wakacje w Kenii, a dumnym wojownikiem z plemienia Samburu. Brzmi to bajkowo, ale „Biała Masajka” z beztroskim romansem niewiele ma wspólnego, wprost przeciwnie. U Sydneya Pollacka – mimo gorzkiego zakończenia, chodziło o pochwałę szalonej miłości, odrzucającej ograniczenia i tabu ustanowione przez społeczeństwo. W dramacie Huntgeburth jest dokładnie odwrotnie. Natura przegrywa z kulturą. Wszystko służy udowodnieniu tezy, że – mimo łączącej ludzi namiętności – dzielące bohaterów różnice rasowe, obyczajowe, wyznaniowe i kulturowe uniemożliwiają wspólne życie, porozumienie, odczuwanie, nie wspominając o takich drobiazgach jak prowadzenie domu czy rodzinnego interesu. Młoda turystka (świetnie zagrana przez Ninę Hoss) zakochując się od pierwszego wejrzenia w przystojnym Murzynie (Jacky Ido) wierzy naiwnie, że jej marzenia, ideały, instynkt i intuicja są najważniejsze i jej nie zawiodą. A ci, którzy dyskretnie dają jej do zrozumienia, że nie poradzi sobie w roli żony buszmena, żyjącej w prymitywnym namiocie z dala od cywilizacji, wśród kóz i malarii – racji nie mają.

Polityka 26.2006 (2560) z dnia 01.07.2006; Kultura; s. 56
Reklama