Archiwum Polityki

Pierwszy raz

Pierwsze koty za płoty... Jakie koty? Zdarzają się wśród nich wyliniałe kocury z rodziny marcowych kawalerów. Z płotami też się nie zgadza. To już prędzej opłotki. W swojskim krajobrazie wiele się dzieje: pierwsza sesja sejmowa, pierwsze tygodnie rządu, pierwsze popisy elokwencji Rokity, pierwsze skandale.
– Wiesz – dzwoni dobra żona na komórkę debiutującego na Wiejskiej posła – oglądałam w telewizji twoją przemowę. Na szczęście nikt się nie zorientował, że byłeś trzeźwy.

Pierwszy raz świetnie się pamięta. Fryderyk Jarosy, gwiazdor przedwojennych kabaretów, mówiąc o tym, powołał się na wspomnienie psotnej panienki.
– Mój pierwszy... to byli studenci – rozmarzyło się dziewczę.

Wysłuchałem kiedyś zwierzenia sławnej aktorki o początku jej kariery:
– W pierwszym akcie pukałam do drzwi. Wtedy grająca ze mną dyrektorowa wołała: – Pod żadnym pozorem niech pani tu nie wchodzi!

Kronikarze hollywoodzcy odnotowali radę Samuela Goldwyna dla młodego reżysera, pierwszy raz stającego za kamerą:
– Myśl pan o moich pieniądzach! I o tym, że film może zostać pokazany na Sądzie Ostatecznym.

Brzmi to niezbyt ambitnie. Dzisiaj producent powiedziałby raczej o projekcji w Watykanie. Zapamiętałem także historyjkę o naiwniaku, zaciągniętym pierwszy raz w życiu na spektakl baletowy. W przerwie dzielił się wrażeniami:
– Nie rozumiem, dlaczego one tańczą na palcach? Przecież można dobrać niższych tancerzy.

Koresponduje z tym opowiastka o cenionym w sferach zbliżonych do Mołdawanki odeskim szulerze. Wybrał się na koncert modnego fortepianisty. Wzruszył się jego grą, docenił klasę i styl interpretacji. Jednego nie mógł przeboleć:
– Czy maestro nie mógł znaleźć sobie lepszego fachu?

Polityka 45.2001 (2323) z dnia 10.11.2001; Groński; s. 94
Reklama