Mrówki rodzą się z biedy pogranicza i pokusy łatwego zarobku. Jeśli tuż za granicą można kupić alkohol i papierosy o połowę taniej niż w Polsce, to nietrudno zgadnąć, że znajdzie się wielu chętnych, by z takiej okazji skorzystać. W Przemyślu mrówek przybywa wprost proporcjonalnie do rosnącego bezrobocia w Polsce i na Ukrainie. Dziś mówi się, że około 40 proc. mieszkańców miasta i okolic żyje z mrówczej pracy. Władze Gołdapi przyznają, że w mieście i okolicy z granicy utrzymują się setki rodzin. Cieszyńscy celnicy oceniają, że miejscowych mrówek jest około stu. Reszta to przyjezdni, czasem z odległych stron kraju. Tu są wyjątkowo korzystne warunki, więc ludzie zjeżdżają z odległych stron. Blisko 40-tysięczny Cieszyn ma chyba więcej parkingów niż Warszawa. Codziennie stają na nich tysiące aut.
Między Przyjaźnią a Wolnością
Mrówcze życiorysy są zwykle podobne. Ryszard Ch., 41-letni mieszkaniec Cieszyna, krąży przez granice od początku lat dziewięćdziesiątych, kiedy stracił pracę w fabryce włókienniczej. Jego kolega z przeciwległego końca kraju, suwalszczanin Jerzy P., stracił robotę dwa lata temu. Był kierowcą w jednej z państwowych firm, która została rozwiązana. Ma troje dzieci (20, 18 i 16 lat) i żonę. Nikt nie pracuje. Klepali biedę, a on szukał zajęcia, gdy spotkał znajomego, dla którego granica była od lat jedyną żywicielką. Postanowił spróbować. Kilka pierwszych wypadów odbyli wspólnie, potem zaczął dawać sobie radę sam. Teraz jeździ z żoną i dwójką dzieci.
O opłacalności biznesu decydują lokalne warunki – bliskość przejścia granicznego, łatwość pokonania granicy, zaopatrzenie po tamtej stronie. Najważniejsze jest jednak przebicie, czyli różnica cen tam i tu.
Najlepiej mają ci znad czeskiej i słowackiej granicy. Czesi i Słowacy na naszych mrówkach też robią interes.