Archiwum Polityki

Został blask

W SARP-ie w Kazimierzu sąsiadowały nasze okna. W zmierzchu rozświetlonym księżycem, ustawionym na skraju nieba jak lampa na proscenium dawnego teatru, profesor Jan Kott opowiadał o seansie w kinie, odległym o kilkanaście metrów, gdzie spod warstwy białej farby wysuwały się złożone do błogosławieństw dłonie, jelonki podtrzymywały nieistniejącą koronę, hebrajskie litery zwijały się jak skrawki papieru ogarniętego płomieniem.

– W tym kinie był dom modlitwy – rzekł. – Pamiętam go sprzed wojny. Wtedy zaczynały się wyjazdy do Kazimierza. Tamtego, istniejącego dziś jedynie na fotografiach Dorysa.

„Ten mały kawałek papieru okazał się często trwalszy od domów z cegły i betonu, i ludzkich mieszkań z całą ich zawartością” – napisał po latach. Relacjonując wrażenia z teatru Kantora. Przypomniała mi się rozmowa, profesorski monolog. Może dlatego zobaczył w Kantorze wszechobecnego Charona, który nie tylko żegna cienie, lecz przywołuje żyjących, że sam wybrał podobną rolę w scenariuszach cudzego autorstwa?

O tę łatwość przyjmowania ról miano do niego pretensje. „Wieczny neofita” – to charakterystyka pióra Tadeusza Krońskiego. Wtóruje mu Artur Sandauer: „Maritainizm, boyizm, marksizm, egzystencjalizm – to tylko mody, którym hołduje po kolei”. Tyrmand w opublikowanym w „Kulturze” pamflecie nastroszył się moralistycznie: „z humorkiem uskrzydlonego żartownisia obnosił swe sceptycyzmy wieczorami pomiędzy zaufanymi znajomymi, podczas gdy poranna prasa przynosiła nowe lokajskie Jana Kotta ukorzenie się przed Nieodwracalną Brutalnością Historii”. A dobroduszny Zygmunt Hertz, komentując plotkę, iż szekspirolog i znawca teatru antycznego obejmie na amerykańskim uniwersytecie katedrę rusycystyki, ironizował: „Tak jak go sobie wyobrażam.

Polityka 2.2002 (2332) z dnia 12.01.2002; Groński; s. 82
Reklama