Archiwum Polityki

Futrzane debaty

Człowieka mroźnej północy rzymska zima napawa zachwytem. Jest łagodna, wyrozumiała, ledwie muśnie jakimś przymrozkiem czy przelotnym opadem śniegu. Tak przynajmniej bywa co roku, ale zawsze może się okazać, że nasz rok jest czemuś niezwykły i wtedy nawet w Rzymie wymarzają palmy i mimozy, a mieszkańcy (a ściślej mieszkanki) mają wymarzony pretekst, by paradować w futrach, które stanowią obowiązkowe wyposażenie osób zamożnych. Klimat rzymski stwarza niewiele okazji, by można było pokazać się w futrze i stąd przez niektórych (czy niektóre) chłody są mile widziane.

Dobiegam do kresu moich zmagań z zespołem włoskich aktorów wystawiając sztukę Jeana Cocteau. Premiera w centrum Rzymu jest znakomitą okazją do pokazania futer, a teatralna szatnia przyjmuje je niechętnie, ponieważ nie są objęte ubezpieczeniem od kradzieży. (W historii włoskiego teatru odnotowano już napady przeprowadzone w trakcie przedstawienia). Pamiętam przed dwudziestu laty inaugurację sezonu w La Scali, na którą udało mi się wyrwać z Polski stanu wojennego moją matkę. Foyer La Scali wyglądało w jej oczach jak targowisko odzieży – tłumy pań z futrami na ręku przywodziły na myśl polski bazar, tyle że jakość towaru przewyższała mocno naszą średnią.

Zatrzymałem się chwilę przy futrach, są one bowiem widomym i czytelnym znakiem zamożności. Publiczność teatralna na zachodzie Europy w nieco większym stopniu niźli w Polsce składa się z ludzi zamożnych w średnim i dojrzałym wieku. Ich pochodzenie społeczne jest wyraźne – na sali nie bywają robotnicy czy chłopi, jest klasa średnia, mieszczaństwo, stan trzeci, czyli burżuje. Zmierzam do tego słowa, bo przez nie przeżywałem dramatyczne konflikty z mym znakomitym zespołem.

Polityka 2.2002 (2332) z dnia 12.01.2002; Zanussi; s. 87
Reklama