Ci, którzy nie lubią klasy średniej, powinni zacierać ręce. W ubiegłym roku grono ludzi płacących najwyższe podatki od dochodów osobistych gwałtownie się skurczyło – z 307 do 227 tys. Ubyło też średniaków płacących 30 proc. Najwyższy przedział podatkowy (40 proc.) przekracza już tylko 0,99 proc. osób pracujących, a mimo to z ich kieszeni wpływa do budżetu ponad 33 proc. wszystkich dochodów z PIT. Nic dziwnego, że im bardziej rosną podatki, tym więcej osób ucieka przed nimi w szarą strefę albo – w najlepszym razie – w tzw. samozatrudnienie. Ten rok jeszcze bardziej przetrzebi klasę średnią – zamrożono przecież progi, skasowano większość ulg. Mimo jednak, że bogatych (a raczej uczciwie rozliczających się z fiskusem) ubywa tak szybko, to biednym się nie poprawia, a bezrobocie ciągle rośnie. Ilu jeszcze ludzi musi stracić lub nie uzyskać zatrudnienia, aby rząd i społeczeństwo jednak uświadomiły sobie, że między wysokością podatków a bezrobociem związek jednak istnieje?