Andrzej Kuźmiuk, 41 lat, był elektrykiem w jednej z jastrzębskich kopalń. Na urlopie od 2 lat. Pierwszy miesiąc spędził z rodziną na wczasach. Drugi z kolegami w knajpie piwnej. W trzecim, kiedy przy piwie i gorzale zaczynał fedrować już od siódmej rano, odezwał się dzwonek alarmowy: – Czułem, że albo znajdę jakąś robotę, choćby na czarno, albo zakotwiczę tu na zawsze. Dołączył do mrówek, które przez przejście graniczne w Cieszynie wnosiły alkohol do kraju: – Sami znajomi, można byłoby całą zmianę obsadzić w kopalni.
Na granicy zarobił na pół Fiata Punto: – W ubiegłym roku przykręcono śrubę, więc forsa się urwała. Teraz żyjemy z tego, co przyjdzie na konto – ponad 1700 zł miesięcznie – i z tego, co dorobię na czarno na budowach. Po wódkę chodzę, ale tylko dla siebie.
Trochę zajmuje się dziećmi, a od kiedy żona znalazła pracę w handlu, zaczął nawet sprzątać i gotować: – Wszystko u nas stanęło na głowie, ale generalnie nie jest źle. Jak dostanę pełną emeryturę, to zastanowię się, co dalej.
Kuźmiuk mówi, że stać go jeszcze na postawienie piwa kumplom, którzy wzięli odprawy: – Zabawiali się, pożyli przez kilka miesięcy jak paniska, a teraz mają przesrane.
Trzy drogi
Kończąca się właśnie kolejna reforma górnictwa kosztowała do tej pory budżet ok. 6 mld zł. Najwięcej pieniędzy pochłonął Górniczy Pakiet Socjalny, w ramach którego zaproponowano górnikom trzy drogi rozstania z kopalniami. Najgłośniej było o jednorazowych odprawach – na zasadzie: bierz i nie wracaj. W najlepszym okresie odprawy sięgały 47 tys. zł na rękę. To działało na wyobraźnię. Pobudzała też ją akcja reklamowa zachęcająca do porzucania kopalń. Na olbrzymich plakatach widać było szczęśliwą rodzinę górniczą stojącą w zieleni, w tle ciepłe morze, koło nich niezłe auto.