Nie warto żywić złudzeń, że w krótkim czasie nowy rząd i nowy minister znajdą cudowne recepty na ograniczenie plagi bezrobocia. Powód jest jeden: one po prostu nie istnieją. Przez najbliższe miesiące, m.in. z powodu malejącego tempa rozwoju kraju, ale także normalnego, corocznego spadku liczby miejsc pracy w okresie zimowym, bezrobocie będzie jeszcze rosło. Jeżeli potrafimy zatrzymać ten proces mniej więcej za rok, zanim na rynku pracy pojawi się następna fala absolwentów szkół i uczelni, uznam to za swój sukces. Do tego czasu musi powstać system ułatwiający tym ludziom zawodowy start i zachęcający pracodawców do ich zatrudniania. Absolwent zaczynający karierę zawodową od zasiłku dla bezrobotnego to najgorsza rzecz, jaka się może zdarzyć każdemu społeczeństwu.
Sam – mam oczywiście tego świadomość – niewiele zdziałam. Potrzebni są sojusznicy. Wbrew obiegowym opiniom w rządzie jest nim dla mnie przede wszystkim minister finansów. Taki, który – przy swoich ogromnych w polskich warunkach kompetencjach – będzie działał na rzecz ożywienia gospodarki. Tak naprawdę szybszy wzrost to jedyny i najważniejszy sposób ograniczenia rozmiarów bezrobocia. Bez tego można tylko nieudolnie łagodzić ból, ale na pewno nie wyleczy się choroby. Jeśli minister finansów osiągnie tak właśnie postawiony cel, to i ja po wielekroć będę miał ułatwione zadanie.
Jeśli przyjąć, że o absolwentów musimy zadbać już teraz, zanim pojawi się ich kolejny rocznik, a powrót na ścieżkę szybkiego wzrostu wymaga najwięcej wspólnego wysiłku i czasu, to za najważniejsze – i bardzo zresztą trudne zadanie – uważam zmiany w kodeksie pracy i w wielu instytucjach rynku pracy. Chodzi m.in.