Archiwum Polityki

Sierocy zator

Im mniej rodzi się dzieci w Polsce, tym ich więcej w domach dziecka, pogotowiach opiekuńczych i innych placówkach wychowawczych. W całej Europie jest tak tylko u nas.

Logicznie rzecz biorąc, choćby z powodów demograficznych, w placówkach wychowawczych dzieci powinno ubywać. A jest przeciwnie. Z sierotami zaczyna być jak z więźniami, którzy po wyrokach czekają, aż się zwolni miejsce w kryminale, bo bez opamiętania pcha się tam ludzi: alimenciarzy, kieszonkowców – po lepsze złodziejskie wykształcenie.

Dzieci z orzeczeniami sądowymi o umieszczenie w placówkach też czekają na wolne miejsce. Wiele z nich, gdy dorośnie i opuści placówkę, stanie zresztą w kolejce do więzienia. Pamiętajmy – pisze Andrzej Olszewski, przewodniczący Stowarzyszenia Misja Nadziei, organizującego akcję „Szukam domu” – że 60 proc. bezdomnych i 21 proc. osadzonych to byli wychowankowie domów dziecka. Koło się zamknie.

U nas przestanie płakać

Mam wspaniałych pracowników – mówi Anna Wysocka-Stasiak, dyrektorka Domu Małego Dziecka w Łodzi – którzy na głowie stają, by pomóc dzieciom. Ale placówka to nie dom. Zwłaszcza pękająca w szwach, o czym donosiły ostatnio media.

– Przyszła do naszego domu Natalka. Jej matka nie mogła poradzić sobie z sytuacją w rodzinie, bo mąż pije. Natalka płacze. Mówię matce: To dobrze, że ten dzieciak jeszcze płacze. Jakby u nas została dłużej, oduczy się płakać z tęsknoty za panią, domu się oduczy i nic na to nie poradzimy, choćbyśmy się ze wszystkich sił starali, żeby było inaczej.

Dziecko wpada w syntonię, jak to nazywa Alicja Szymborska w książce „Sieroctwo społeczne”. Syntoniczne dziecko nie liczy się z uczuciami ludzi, nie tęskni, nie jest serdeczne. Jest powierzchowne w kontaktach.

Polityka 13.2006 (2548) z dnia 01.04.2006; kraj; s. 36
Reklama