Arnold Schwarzenegger jest niezniszczalny. Właśnie wraca w filmie sensacyjnym „Na własną rękę”, co jest bardzo dowolnym tłumaczeniem oryginalnego „Collateral Damage”, czyli „straty uboczne” (aluzja do niefortunnej wypowiedzi rzecznika prasowego NATO, który w ten sposób określił przypadkowo zabitych cywilów w czasie wojny w Kosowie). Tym razem dzielny Arnold, który lubi działać na własną rękę, gra wprawdzie tylko strażaka, ale zadanie, którego się podejmuje, przekracza jego służbowe obowiązki. Musi bowiem udać się do Kolumbii w ślad za groźnym tamtejszym terrorystą, który przy okazji zamachu na konsulat Kolumbii w Los Angeles spowodował śmierć jego żony i dziecka. Strażak był bezradnym świadkiem zdarzenia. Nie muszę dodawać, że z zagraniem tej trudnej sceny aktor miał pewne kłopoty. Znacznie lepiej czuje się w akcji, kiedy podstępnie wkrada się na tereny kontrolowane przez kolumbijskich guerillas, doprowadza do licznych wybuchów, a następnie wraca do Stanów, bez terrorysty wprawdzie, ale z jego żoną i przybranym dzieckiem. Ale nie martwmy się, to jeszcze nie happy end. Chociaż z drugiej strony, nawet najbardziej wymyślne i niespodziewane zwroty akcji nie zmienią naszego podejrzenia, że jak gra Schwarzenegger, to zakończenie musi być pozytywne, dodatkowo z sentymentalnym dodatkiem. Niestety, w tym, chwilami trzymającym w napięciu, filmie najbardziej przeszkadzał mi sam Schwarzenegger, który z wiekiem zaczyna przypominać..., no nie napiszę co. (zp)
[dobre]
[średnie]
[złe]