Archiwum Polityki

Dojść do stosu, nie dalej

Ciągle w ruchu, krzątaninie, podróżach.     Zawsze z fajką, niedbale zawiązanym krawatem, wypchanymi kieszeniami marynarek już na pierwszy rzut oka różniących się od wyjściowych przebrań nomenklaturowców. Ilia Erenburg budził zainteresowanie nie tylko jako autor. Także jako postać – kolorowy ptak, wożący ze sobą własną klatkę. Upozowany na gołąbka pokoju.
– Czasem wydaje mi się, że znam już nawet obłoki – wzdychał.

Wtedy, w latach pięćdziesiątych, powtarzano jego riposty. Gdy na jakimś międzynarodowym spędzie mówca ośmielił się skrytykować spóźnienia radzieckich pociągów, wyjaśnił aluzyjnie:
– Ale pociąg do Berlina przyszedł o czasie.

Szeptano, że faworyt Stalina dostąpił nie lada zaszczytu: w rubryce „narodowość” wolno mu pisać „Rosjanin”. Wyróżnienie to docenili zwłaszcza ci, którzy pamiętali dobrotliwą radę, jakiej udzielił Kaganowicz innemu wybitnemu artyście:
– Jak mają zachowywać się Żydzi? Jak w tramwaju, towarzyszu. Jak w tramwaju: nie zajmować siedzących miejsc i nie wychylać się!

Erenburg był w Polsce popularny – przed wojną wydano wszystkie jego powieści, z Lejzorkiem włącznie. Tyle że cenzura okroiła rozdział, w którym krawiec mężczyźniany przekracza granicę II RP. I skasowała bluźnierczą, zdaniem funkcjonariuszy czerwonego ołówka – legendę o papieżu. Kiedy w 1927 r. pisarz odwiedził Warszawę, żalił się, że przez cały czas był śledzony. Słonimski uspokajał go, że facet, którego wziął za łapsa, był wydawcą polującym na korzystną umowę.

W Ludowej Ilia E. bywał wielokrotnie. Cytowano go, nie czytując. Bo też z literackiej nadprodukcji gościa istniało jedynie to, co zyskało pieczątkę oficjalności w Moskwie: „Upadek Paryża”, „Burza”, „Dziewiąta fala”, jednym tchem, garstka wierszy, publicystyka.

Polityka 17.2002 (2347) z dnia 27.04.2002; Groński; s. 95
Reklama