Odnieśliśmy kolejny dziejowy tryumf, zawarliśmy kolejne dziejowe porozumienie, zwyciężyła rozwaga oraz rozsądek, nawołujące do umiaru głosy prezydenta i premiera zostały wysłuchane, postulaty społeczeństwa zostały spełnione, ludzie nie wyszli na ulice, nie wybuchła wojna domowa, nie została przelana ani jedna kropla polskiej krwi, nikomu nie spadł włos z głowy, ani jedna szyba nie została wybita, kolejny raz pokazaliśmy innym narodom, że drogą rozmów i negocjacji można zajść nieskończenie dalej niż ślepą uliczką konfrontacji, porozumienia zostały podpisane na oczach milionów telewidzów, historyczny moment nastąpił dokładnie – co podkreślali komentatorzy – o 22.47, strony parafowały dokumenty, korki szampana poszły w górę i zaraz potem czołowe agencje informacyjne przekazały światu niebywałą wieść: – W polskiej telewizji publicznej będą transmisje piłkarskich mistrzostw świata.
Dogadaliśmy się – można powiedzieć – jak Polsat z Polsatem.
Nie zamierzam szukać dziury w całym ani psuć ogólnonarodowej euforii, ale mówię z prostotą, iż dla normalnego kibica piłki nożnej (czyli dla mnie) jest to zwyczajne zawracanie głowy. Sprowadzenie mundialu, w którym rozgrywa się kilkadziesiąt meczów, do kilku zaledwie, i to na domiar parodii tych rzekomo najważniejszych, bo na przykład półfinałów i finału, to jest frajerstwo czyste. Jakby było wiadomo, że półfinały są najważniejsze, to na jaką cholerę rozgrywać pozostałe mecze? Po co w turnieju bierze udział kilkadziesiąt zespołów? I taniej, i operacyjnie łatwiej byłoby, jakby do Korei i Japonii pojechały cztery najlepsze – wtedy w telewizji publicznej byłaby transmisja całego turnieju, chyba że Polsat kupiłby prawa wcześniej.