Archiwum Polityki

Taksówka na Prokocim

O czym innym miałem pisać, ale jest niedziela 2 kwietnia i wspomnienia stają się nieuniknione. Bez względu na to, jak jest nie do zniesienia, i bez względu na to, ile faryzeizmu i zwyczajnej groteski jest w powszechnym, rocznicowym lamencie – o niczym innym myśleć się nie da.

Ściśle rok temu byłem w Krakowie, mieszkałem w hotelu Francuskim; nawet rano – jak próbowałem coś zrobić – telewizor był włączony, telewizor był włączony na okrągło; wtedy wszystkie telewizory były włączone na okrągło.

Całe miasto, a specjalnie Rynek Główny naszpikowany był ekipami stacji telewizyjnych z całego świata, wszędzie stały wozy transmisyjne, wszędzie ciągnęły się niezliczone kable – wyglądało, jakby rzeczywistość potrzebowała dodatkowego zasilania. Łaziłem wokół; słoneczne, ale lodowate powietrze z wolna ciemniało, operatorzy kamer przywdziewali puchowe kurtki, punktowe reflektory szły w kierunku wieży Kościoła Mariackiego; w środku modlił się tłum nieprzebrany, w jego modlitwie nie czuło się jednak spazmatycznego napięcia; nie była to dramatyczna modlitwa o jeszcze jedno odwrócenie biegu rzeczy – była to modlitwa pogodzenia się z biegiem rzeczy.

Na ekranach na okrągło włączonych telewizorów szły zawczasu naszykowane materiały, niepodobna było nie pomyśleć, że niektórzy redaktorzy nie wytrzymywali nerwowo i zaczynali o parę godzin za wcześnie, ale co zrobić, jak taka robota; parę godzin zresztą przeszło jak z bicza strzelił; korespondenci z całego świata nadawszy rysom twarzy żałobny wyraz stanęli przed kamerami, zaczęły dzwonić dzwony, tłumem modlącym się w Kościele Mariackim wstrząsnął szloch.

Rok temu krążyłem wokół rynku i wspominałem słynny październikowy dzień sprzed przeszło ćwierć wieku, wspominałem go z dokładnością, co nie dziwota, wszyscy w końcu tamten dzień pamiętają, każdy po swojemu.

Polityka 14.2006 (2549) z dnia 08.04.2006; Pilch; s. 105
Reklama