Archiwum Polityki

Raz na ludowo

Kolejny „dzień polski” w kolejnym kraju (tym razem w Belgii, w europejskiej Brukseli), kolejny bigos na papierowych talerzach, kolejne barszczyki w plastikowych kubkach, kolejne chrystusiki frasobliwe i kolejne ludowe kapele. Zadowolona telewizja życzliwie komentuje, zadowolony organizator zapowiada się na rok następny, zadowoleni zawodowi górale liczą kieszonkowe. Gdyby była to prezentacja dorobku plemienia Kalego podług Sienkiewicza, niczym by się nie różniła. Nawet zmyśleni rodacy sługi Stasia i Nel też przecież śpiewali, tańczyli i jedli własne przysmaki, tyle że ciekawsze, bo bardziej egzotyczne niż buraki i kapusta. Nie chodzi mi tutaj o brukselską imprezę w szczególności. Jest to jeden tylko przykład systematycznej i niezmiennej działalności „popularyzatorów kultury polskiej” za granicą. Nawet na targach światowych wystawiliśmy pawilon na wzór i podobieństwo siermiężnej chałupy.

Dziwnie w tej sytuacji zabrzmi, że przed niedawnym, odbywanym w ramach przygotowań do mistrzostw świata meczem piłki nożnej Francja–Rumunia doszło do dużego skandalu. Rumuni obrazili się otóż z powodu francuskiego plakatu reklamującego spotkanie, na którym widniał Cygan w ludowym stroju rzępolący na skrzypkach. Nie była to bynajmniej reakcja antycygańska. Francuzi oświadczyli bowiem, że afisze uprzystępniać będą dorobek państw, z których wywodzą się ich sparringpartnerzy. Rumuni uznali natomiast, iż mają światu do pokazania co innego niż szyjkowy chordofon smyczkowy z lipowego drewna z dodatkiem Janka muzykanta. Mało nie doszło do anulowania meczu. Reakcję Rumunów można zapewne uznać za nieco przesadną. Merytorycznie mieli jednak stuprocentową rację.

Tutaj drobna dygresja na własne usprawiedliwienie.

Polityka 9.2002 (2339) z dnia 02.03.2002; Stomma; s. 94
Reklama