Archiwum Polityki

Strach na ludzi

Dusza na ramieniu jest nieśmiertelna. Nie zestarzał się monolog upojonego władzą: „Kiedy przechodzę przez departament – po prostu trzęsienie ziemi! Wszystko drży i dygocze jak liść. O, ja żartować nie lubię! Dałem im wszystkim szkołę! Nawet rada ministrów drży przede mną. Bo niby co? Taki jestem...”. To Gogol, scena z „Rewizora”. Chlestakow nareszcie czuje się kimś ważnym. To znaczy tym, którego się boją: cudzy strach jest spełnieniem, satysfakcją, lekiem na kompleksy: owszem, łaskawca może podać pomocną dłoń. Ale zaciśniętą w pięść. Z przyzwyczajenia.

Bój się tego, który boi się ciebie – prawdę zawartą w słowach Nachmana z Bracławia wielokrotnie potwierdziło życie. Ciągle uzupełniając o nowe przykłady Dzieje Strachu. Są w nich lęki powszednie i szare. Są obawy związane z wyborem drogi: przywykło się nazywać uciekinierem kogoś, kto nie ma dokąd uciec. Nie brak także strachów czekających, kiedy pora załomotać do drzwi; toga sędziowska już zapięta na ostatni guzik. Bywają lęki zrodzone z niepewności, że nie nadąża się za zmianami, zostaje jak maruder w tyle, nie umiejąc wykrzesać z siebie entuzjazmu, dalej wierząc w światło rozumu, chociaż nastał czas fajerwerków. Niemiecki satyryk Kurt Tucholsky napisał w 1934 r. opowiadanie o panu Wendrinerze. Berlińskim mieszczuchu, który wybrał się do kina, zabierając nudzącą się żonę. Wendrinerowie wstali, gdy zabrzmiały dźwięki Horst Wessel Lied – w Anglii też w kinach grają hymn – uspokoił ślubną. Wyrzucił rękę w pozdrowieniu, kiedy w kronice filmowej pokazano przywódców. – Przynajmniej zaprowadzili porządek – mruknął siadając. Ale zaraz zanurkował pod fotel – zauważył znajomego, o którym było wiadomo, że podpadł nowej władzy.

Polityka 15.2006 (2550) z dnia 15.04.2006; Groński; s. 116
Reklama