Archiwum Polityki

Niewolnik

Przyznałem się publicznie do lęków przeżywanych przed podróżą w rejony konfliktu między Indiami i Pakistanem i teraz, po szczęśliwym powrocie, muszę te lęki uzasadnić. (Gdyby miały się okazać nieuzasadnione, wyszedłbym na tchórza). Nie widziałem siatek maskujących, które wiszą na Taj Mahlu, ale odczułem niewygody w związku z tym, że przestrzeń powietrzna nad Pakistanem jest zamknięta i trzeba latać naokoło, co dodaje blisko dwie godziny podróży i zakłóca wszelkie połączenia. Dawniej z Bombaju do Europy leciało się przez Delhi, teraz odwrotnie – z Delhi leci się przez Bombaj i dalej, nad Arabią Saudyjską i Iranem. Dla samolotów Pakistanu niedostępne są przeloty nad Indiami, więc prezydent, lecąc z Islamabadu do Katmandu, musiał wybrać drogę przez Pekin (tak podają to zdarzenie Hindusi). W prasie indyjskiej pełno wiadomości o zakupie lotniskowca z Rosji i umowach na zakup samolotów, a wśród znajomych usłyszałem, że dzięki posiadaniu własnej bomby atomowej ich kraj poczuł swoje znaczenie (Pakistańczycy pewnie twierdzą to samo).

W ramach poprawiania samopoczucia w Indiach zmieniono w ostatnich latach cały szereg nazw geograficznych i popełniam polityczną niepoprawność, pisząc Bombaj, Kalkuta, Madras czy Trivandrum, bo te miasta mają nowe nazwy, wolne od kolonialnej spuścizny. Szydercy wprawdzie twierdzą, że w ferworze narodowych uczuć popełniono znowu filologiczne błędy, ale nowe nazwy obowiązują na papierze, a cudzoziemcy, którzy z trudem uczyli się kiedyś geografii dalekiego subkontynentu, pozostają przy tym, co im zostało w pamięci, i zamiast Mumbai mówią Bombaj, na co zresztą – jak spostrzegłem – nikt specjalnie nie zwraca uwagi.

Polityka 8.2002 (2338) z dnia 23.02.2002; Zanussi; s. 105
Reklama