Mającego wierne i liczne rzesze miłośników Zdzisława Beksińskiego trudno zaliczyć do awangardy. A przecież – o czym wiedzą już tylko nieliczni – artysta zaczynał w latach 50. od uprawiania sztuki poszukującej i śmiało idącej pod prąd tradycji. Ów buntowniczy duch przejawiał się, co ciekawe, wcale nie w malarstwie, ale w rzeźbie i fotografii. I właśnie owo drugie, zza obiektywu, oblicze Beksińskiego podziwiać można na wystawie w stołecznej galerii Zachęta. Blisko 150 fotografii z lat 1953–1959 zaskakuje odwagą spojrzenia, nowatorstwem formalnym, ekspresją. Kadry są wysmakowane, plany – wybrane precyzyjnie. Wiele jest wśród nich wyrazistych czy wręcz przerysowanych portretów, sporo ciekawych fotomontaży. Szara rzeczywistość socrealistycznej Polski wprawdzie nie nabiera u niego kolorów, ale zyskuje na mistyce i tajemniczości. Z banalnych wycinków otaczającego świata potrafił artysta ułożyć katalog ponadczasowych problemów i niepokojów. W wielu fotografiach odszukać można pierwsze ślady nadrealizmu, który z czasem całkowicie zawładnął malarską sztuką Beksińskiego. Ponoć niezrealizowanym marzeniem twórcy były studia filmowe. Fotografowanie stanowiło więc formę rekompensaty, namiastkę kręcenia filmów. Wyobraźnia i wrażliwość charakteryzująca prace wystawione w Zachęcie każe podejrzewać, że byłby ciekawym reżyserem. P.Sa.
[dobre]
[średnie]
[złe]