W socjalizmie posiadacz M-3 mógł czuć się prawdziwym szczęściarzem, teraz można mieć willę albo pałac, zamiast 2 czy 6 par butów można mieć – jak Imelda Marcos – 1600. Trudno się zatrzymać, zaznaczyć sobie granicę, ile to dość?
– Bohaterowie mojej książki często powtarzali, że robienie pieniędzy jest jak jazda na rowerze: jeśli człowiek przyhamuje, to od razu przegrywa wyścig – mówi Krzysztof Jasiecki, socjolog, autor książki „Elita biznesu w Polsce”. Po zrobieniu wielkich pieniędzy nie liczy się już jednak wcale to, co można za nie kupić, ale to, co można za nie uzyskać. Stają się one narzędziem realizowania ambicji, osiągania pozycji, władzy, wpływania na losy kraju. Społeczną ocenę polskich rekinów biznesu komplikuje jednak fakt, że ich fortuny rzadko powstały z własnej twórczości biznesowej, pomysłu na interes życia. Mało który przedstawiciel warstwy bogatych może tak wspominać początki swojej firmy jak Stanisław Ciupiński, jeden z właścicieli Atlasa: – Przez pierwsze pół roku we trzech kręciliśmy zaprawę na klej w wiadrach w zimnej szopie, potem wpadliśmy na pomysł, żeby do tego celu kupić betoniarkę, a w końcu stać nas było na fachowy sprzęt i tak powoli zaczęliśmy się rozrastać.Polska elita pieniądza – przynajmniej ta najbardziej widoczna – wyrosła w znacznej części na interesach z państwem oraz na kredytach (długach), a więc bardziej na sprycie, umiejętności wkradania się w łaski polityków i banków niż na własnej mrówczej pracy, inwencji czy biznesowej strategii. Tej ogólnej oceny nie zmieniają przykłady autentycznych biznesowych karier.
– Pieniądze jeszcze przez długi czas pozostaną kategorią podejrzaną – prorokuje Krzysztof Jasiecki, socjolog z IFiS PAN – bo w Polsce nie został wypracowany etos klasy średniej, czyli powolnego dorabiania się.