Nigdy wcześniej nie przyszło mi do głowy, żeby liczyć ilość bram w murach starej Jerozolimy, ale odkąd Krzysztof Penderecki napisał utwór, w którym jest ich siedem, znam właściwą liczbę. Przebywając w Jerozolimie, zebrałem wiele głosów zachwytu nad tym utworem, wykonanym z okazji rocznicy powstania miasta w amfiteatrze, wybudowanym w dolinie, w której mieścił się niegdyś rezerwuar wody. Sama dolina nosi nazwę, w której pobrzmiewa groźne słowo gehenna i choć zdaniem moich jerozolimskich rozmówców to jest rzeczywiście ta dolina, znana z Biblii jako miejsce kultu Molocha, to ewentualnych zainteresowanych odsyłam do pewniejszych źródeł (po jednym z ostatnich felietonów dostałem e-mail z wyrazami zdumienia, że zapomniałem, iż Jacqueline Bisset jest Brytyjką. Pragnę przekonać mojego polemistę, że jeśli ktoś posługuje się amerykańskim paszportem, to może być uważany za Amerykanina, nawet jeśli urodził się gdzie indziej).
Wspomnienie prawykonania utworu Pendereckiego jest w Jerozolimie ciągle żywe i wiąże się z czasem minionym, kiedy żyło się względnie bezpiecznie i ludzie gromadzili się bez obaw. W tym roku festiwal filmowy rozpoczął się od projekcji w tym samym amfiteatrze i był pierwszą od dawna imprezą na otwartej przestrzeni, która zgromadziła wbrew oczekiwaniom blisko osiem tysięcy uczestników. Trudności związane z kontrolą bezpieczeństwa spowodowały dwugodzinne spóźnienie, ale cała impreza obyła się bez zakłóceń. Dopiero kilka dni później przyszła wieść o bombardowaniu w Gazie i wraz z nią oczekiwanie na atak odwetowy.
Wiele osób spotykanych w Izraelu mówi o postępującej lewantynizacji tego kraju – niektórzy twierdzą, że to tylko wyraz tego, że kultura sefardyjskich Żydów jest dziś bardziej widoczna i wyżej oceniana.